35 lat bez muru. Zjednoczenie Niemiec wciąż niedokończone
9 listopada 2024Przy okazji rocznic wydarzeń takich, jak upadek muru berlińskiego albo zjednoczenie kraju, w feedzie mediów społecznościowych w Niemczech regularnie pojawia się zabawny filmik: Ubrany w dobry garnitur i nienagannie uczesany dziennikarz podchodzi do starszego mężczyzny na ulicy wschodnioniemieckiego miasta i mówi: – To chyba dobra okazja dla pana, jako wschodniego Niemca, by odpowiednio podziękować Niemcom z zachodu? Starszy mężczyzna patrzy skonsternowany, po czym odpowiada: – Jest pan głupi, czy co?
Film powstał w 2020 roku, czyli na 30. rocznicę zjednoczenia Niemiec, a nagrali go satyrycy z popularnego programu rozrywkowego Extra3. Wyglądający bardzo „zachodnioniemiecko“ dziennikarz jest podstawiony, ale odpowiedź starszego mężczyzny jest jak najbardziej prawdziwa. Całość dobrze oddaje zaś atmosferę, jaka od lat towarzyszy debacie o jedności Niemiec. Z jednej strony są stereotypowi, niewdzięczni Ossi, czyli Niemcy z byłej NRD, którzy tylko narzekają, zamiast dziękować za miliardy marek i euro wpompowanych we wschód kraju. Z drugiej strony Wessi – aroganccy, bogaci i wiedzący wszystko lepiej rodacy z zachodu.
A mury runą...
Sami Niemcy przyznają, że dyskusja w tej sprawie od lat kręci się w kółko i nie posuwa zbytnio do przodu. W ostatnich latach debata o wschodzie i zachodzie wzbogacona została o jeszcze jeden wątek. Czy Ossi w ogóle potrafią w demokrację? Sukcesy wyborcze ugrupowań radykalnych czy częściowo ekstremistycznych we wschodnich landach albo trudno wytłumaczalna sympatia do putinowskiej Rosji i niechęć do pomocy Ukrainie, napędzają spiralę oskarżeń, że wschód kraju nie dorósł do wolności.
Rzeczywistość, jak to zazwyczaj bywa, nie jest czarno-biała, a Niemcy mają problem z określeniem odcienia jej szarości. Wydaje się, że 35 lat po upadku muru berlińskiego (który runał 9 listopada 1989 roku) i 34 lata po formalnym przyłączeniu wschodniej Niemieckiej Republiki Demokratycznej do zachodniej Republiki Federalnej Niemiec (do czego doszło 3 października 1990), zjednoczenie kraju jest historią sukcesu i porażki jednocześnie.
– Jesteśmy o dużo, dużo dalej niż we wszystkich minionych latach. Są postępy, nie ma regresu – mówi pełnomocnik rządu Niemiec ds. wschodu Carsten Schneider, gdy pytam go o stan jedności Niemiec w roku 2024. Jak dodaje, wschód jeszcze nigdy nie był w tak dobrej sytuacji gospodarczej jak obecnie. – Mamy doskonałą instrastrukturę, drogi, szybkie pociągi ICE, kładziony jest nowy wodorociąg, wschód ma tu przewagę, mamy nadwyżkę energii z OZE, a przede wszystkim mamy powierzchnie, na których mogą budować się przedsiębiorstwa – wylicza.
Biedniejszy sąsiad
Rzeczywiście, wschód kraju ciągle zmniejsza dystans do zachodu. Od dziesięciu lat gospodarka tak zwanych nowych landów rośnie szybciej niż starych, czyli tworzących przed upadkiem muru Niemcy Zachodnie. Nawet teraz, gdy całe Niemcy balansują na granicy recesji, wschód ma – nieznacznie, ale jednak – rosnący PKB. Mimo to przepaść nadal pozostaje znacząca, a przykładów nie trzeba długo szukać. Blisko 35 lat po zjednoczeniu żaden koncern notowany w głównym indeksie niemieckiej giełdy, DAX, nie ma swojej centrali na wschodzie (nie licząc Berlina, ale to szczególny przypadek).
Nieobecność wielkich koncernów i wielkiego kapitału to symbol szerszego problemu polegającego na tym, że finansowe zasoby na wschodzie nadal są o wiele szczuplejsze niż na zachodzie. Jak czytamy w tegorocznym rządowym Raporcie o Stanie Jedności Niemiec, średni majątek przeciętnego wschodnioniemieckiego gospodarstwa domowego stanowi tylko połowę tego, co na zachodzie.
Na zachodzie częściej niż na wschodzie ludzie posiadają nieruchomości, częściej je wynajmują, mając z tego dodatkowe źródło dochodu, i ogólnie nieruchomości te są dużo więcej warte niż w tak zwanych nowych landach, czyli tych które wchodziły w skład NRD. Także wynagrodzenia mieszkańców wschodu nadal są niższe, średnio o 30 procent.
Elity nadal zachodnie
Statystyk tego typu jest mnóstwo, ale najbardziej uderzające wydają się te, które pokazują, że mieszkańcy byłej NRD są nie tylko biedniejsi, ale często wciąż nie są w stanie się przebić w strukturach zjednoczonego państwa. 35 lat po upadku muru ze świecą szukać urodzonych na wschodzie kraju sędziów w najwyższych sądach federalnych, generałów w Bundeswehrze, rektorów wyższych uczelni czy prezesów giełdowych spółek. Jeśli chodzi o kadry kierownicze, Ossi pozostają w mniejszości nawet „u siebie“, czyli na wschodzie.
– To nie tak miało wyglądać – mówi prof. Dirk Oschmann, pochodzący z byłej NRD literaturoznawca, autor głośnej książki „Jak niemiecki Zachód wymyślił swój Wschód“. Według niego na początku większość wschodnich Niemców cieszyła się, że w miejsce skompromitowanych, enerdowskich elit przyszły nowe, zachodnie. – Ja też nie chciałem, aby kształcili mnie starzy siepacze, którzy należeli do Socjalistycznej Partii Jedności Niemiec albo byli w Stasi. Bardzo cieszyłem się, gdy na mój uniwersytet w Jenie przyjechali profesorowie z zachodu – mówi DW.
Problem w tym, że ten schemat się utrwalił, a zachodnie kadry, odchodząc na emerytury, ściągały na wolne stanowiska kolejnych fachowców z zachodu, zamiast ustępować miejsca młodym ludziom ze wschodu. – Byliśmy trochę naiwni, wydawało nam się, że robimy coś wspólnie, ale okazało się, że nie, zachód chciał to poukładać samemu – dodaje.
Chcesz skomentować ten artykuł? Zrób to na Facebooku! >>
Nierówne małżeństwo
Czy niemiecki wschód stanie się w końcu taki jaki zachód? Ten cel od początku przyświeca autorom planu zjednoczenia. 35 lat po upadku muru coraz więcej osób jednak zdaje sobie sprawę, że to niewykonalne, a wschód Niemiec już na zawsze pozostanie inny. Coraz więcej osób zaczyna też rozumieć, jak niemądre były oczekiwania, że dzięki ciężkim pieniądzom transferowanym z zachodu i najazdowi zachodnich kadr Ossi nagle staną się tacy jak Wessi.
Zbyt duże były i są różnice między społeczeństwami obu części Niemiec, zwłaszcza te demograficzne. Przez całe dziesięciolecia ludzie ze wschodu uciekali na zachód, a po upadku muru społeczeństwo byłej NRD przeżyło wręcz demograficzną katastrofę. Co gorsza, wyjeżdżali zazwyczaj młodzi, wykształceni i energiczni, a po tych, którzy zostali, przejechał niezwykle ciężki walec transformacji.
Zbyt duże były różnice życiowych doświadczeń po zjednoczeniu – masowego bezrobocia, wielkiej niepewności jutra, upokorzenia, a także opisywanych powyżej nierówności majątkowych czy trudności z przebiciem się do elit. Okazuje się też, że przepracowanie tych doświaczeń zajmuje bardzo dużo czasu, a ich piętno nie znika z nadejściem nowego pokolenia. Przeciwnie, jest utrwalane także w następnych generacjach. Pisze o tym socjolog Steffen Mau w bestsellerowej książce „Ungleich vereint“ (Nierównie zjednoczeni).
Globalne problemy
W obliczu sukcesów prawicowych radykałów z AfD we wschodnich landach szybko sięga się po oskarżenia, że wychowani w enerdowskiej dyktaturze Ossi nie odnajdują się w demokracji, ale rzadziej mówi się o tym, że obszary byłej NRD to w dużo większym stopniu tereny powiatowe i wiejskie, z zaledwie kilkoma dużymi miastami, czyli dokładnie odwrotnie niż na zachodzie. A to, że metropolie głosują inaczej niż małe miasteczka i wsie, jest przecież widoczne w całej Europie i USA. Także nad Wisłą „Polska powiatowa“ wybiera bardziej konserwatywnie niż liberalno-postępowy elektorat Warszawy, Trójmiasta i Wrocławia.
Historyk i publicysta Ilko-Sascha Kowalczuk, autor wielu książek na temat NRD i transformacji, mówi, że poczucie przytłoczenia zmianami otaczającego nas świata, które obecnie dotyka wielu mieszkańców globalnego Zachodu, Niemcy ze wschodu przerabiali w zasadzie z dnia na dzień, a niektórzy nawet dwukrotnie w czasie swojej aktywności zawodowej. – Ta dynamika i ten czas, musiały przytłoczyć wszystkich – dodaje i zaznacza, że absolutnie nikt nie spodziewał się, że do zjednoczenia kraju dojdzie tak szybko, bo w niecały rok po upadku muru.
Ilko-Sascha Kowalczuk przy każdej okazji jednak przekonuje, zwłaszcza swoich rodaków ze wschodu, że zjednoczenie kraju jest historią wielkiego sukcesu. – Nie ma powodu do narzekania. Wschodnie landy Niemiec należą obecnie do dziesięciu najzamożniejszych regionów Europy. Wszyscy w Europie to wiedzą, tylko nie wschodni Niemcy – dodaje.