Berlin przytula młodych kreatywnych z Polski
6 sierpnia 2014Meet me half way
Asia Malkin pochodzi z Bydgoszczy, jej mąż Eitan jest Izraelczykiem. Poznali się w Hiszpanii. Po roku studiów wiedzieli, że chcą być razem. Tylko gdzie? Asia chciała skończyć studia w Poznaniu, Eitan szukał szkoły filmowej z zajęciami po angielsku. Wybór padł na Berlin. Postanowili stworzyć przyjazną artystom, otwartą na wielokulturowość przestrzeń. Tak powstał bar Soylent.
- Nie mam jakiegoś sentymentu polskiego. Moja rodzina mieszka 400 km stąd i mierzę to odległością a nie granicami, które przekraczam - mówi Asia.
Ich córeczka Noa mówi w trzech językach. Ustalili, że z małą będą rozmawiać tylko po polsku i hebrajsku, bo niemiecki ma w przedszkolu.
Teraz urodziło się im drugie dziecko. Berlin to dla Asi krąg przyjaciół, który stworzyli. Wielu z nich to pary różnych narodowości. Sami nauczyli się języka partnera, mówią po hiszpańsku, a teraz razem uczą się francuskiego. Dwa lata temu założyli knajpkę z kalifornijskimi burrito No Hablo Español.
- My ciągle myślimy, co jeszcze fajnego moglibyśmy otworzyć. Tworzenie jest bardziej interesujące niż doglądanie interesu. Tym bardziej, że nie jest powiedziane, że zostaną tu na zawsze. Po odchowaniu dzieci, może znów wrócą do słonecznej Hiszpanii.
Przedłużyć młodość w nieskończoność
Twórczyni streetwearowej marki „Ploonk” Agnieszka Witkowska przyjechała do Berlina 5 lat temu, z chłopakiem, który dostał pracę jako grafik. Przed wyjazdem studiowała projektowanie odzieży na ASP w Łodzi. Po praktykach w firmach odzieżowych wiedziała, że nie nadaje się do pracy w korporacji.
- „Ploonk” powstał spontanicznie, z zamiłowania do projektowania i w fascynującym mieście, które dało mi dużo inspiracji i wolności. Tu łatwiej było zacząć. System jest przystępny i umożliwia łatwy start, bez wielkiego przygotowania do prowadzenia firmy – opowiada Agnieszka.
Ma stały kontakt z krajem. Ma tam wielu klientów a po materiały jeździ do Łodzi, bo są lepszej jakości. Kolekcje Agnieszki powstają jednak w Berlinie. Tu czerpie też inspirację do pracy.
- Urzeka mnie, że tu każdy może być sobą, może próbować nowych rzeczy i przedłużać młodość w nieskończoność. Przypominam sobie, że jestem po 30-tce, kiedy nabijam sobie kolejnego guza na deskorolce. Bez ograniczeń wiekowych ludzie dobrze się bawią i są wyluzowani. To pierwsza różnica, którą zauważyłam, kiedy przyjechałam z Polski.
Powietrze, którym się oddycha ma kluczowe znaczenie
Antoni Komasa - Łazarkiewicz jest ciągle w rozjazdach. Skomponował muzykę do filmu „Miasto 44” Jana Komasy, w Niemczech do „Das Ende der Geduld”, w Paryżu do mini serialu Agnieszki Holland „Dziecko Rosemary”. Berlin jest bazą, w której ładuje akumulator i prowadzi życie towarzyskie.
-Trudno byłoby mi się odnaleźć w mieście mniej liberalnym. Tu nikt nie jest piętnowany z powodu poglądów, religii, rasy czy orientacji seksualnej – mówi.
Z początku szukał tego, przed czym uciekał z Polski - odpowiednika "warszawki".
- A Berlin to bezkresny, amorficzny twór. Tu nie ma jednego środowiska filmowego, muzycznego. To, co na początku trochę przerażało, okazało się inspirujące. Musiałem stworzyć siebie na nowo. Popatrzeć w lustro i zdecydować, czy chcę być artystą czy może wolę być barmanem. Nie miałem tu forów, ale także obciążeń, które niesie ze sobą bycie częścią artystycznej rodziny.
Jak twierdzi, w Polsce jest wciąż wiele tematów tabu. Dzięki temu twórcy wciąż mogą zaszokować i pokazać coś nowego. Jednak jest jeszcze druga strona medalu.
- W kraju ludzie obrywają za odwagę bycia sobą. Mam znajomych gejów, których Polska straciła na własne życzenie. Często wyjazd stanowił dla nich społeczną degradację. Jednak powietrze, którym się oddycha, ma kluczowe znaczenie - podkreśla.
Zdaniem Łazarkiewicza ludzie wolnych zawodów nie zapuszczają korzeni. Zawsze można spakować walizkę i zacząć gdzieś indziej. Dla młodych, twórczych Polaków Berlin jest przyjazną przystanią, z której pewnego dnia wypłyną, by spróbować swych sił gdzie indziej. Bo nigdy nie wiadomo, co jeszcze czeka za horyzontem.
Magdalena Milenkovska