Bijatyki wśród migrantów. "Państwo zawiodło na całej linii"
10 października 2015W tłumie słychać szepty, potem krzyki i w końcu dochodzi do szarpaniny. W kilka sekund gromada około 600 osób rozpada się na wszystkie strony. Atmosfera na dużym zakurzonym placu jest napięta. Unoszą się nad nim urywki słów w różnych językach. Zamiast policji na miejscu są operatorzy filmowi, którzy nagrywają scenę, jak jeden wciekły uchodźca bije do nieprzytomności innego. Kilka minut później karetka pogotowia zabiera go do szpitala. Dopiero wtedy zjawiają się policjanci.
Wystarczy drobiazg
– Niestety to smutna codzienność – woła wolontariusz Michael Ruscheinsky do przestraszonych dziennikarzy. Ruscheinsky pracuje w ramach towarzystwa „Moabit pomaga” (Moabit hilft). Teraz musi przed ośrodkiem recepcyjnym przy Krajowym Urzędzie Zdrowia i Spraw Socjalnych (LaGeSo) zrobić miejsce dla sanitariuszy. Pomaga przy tym 54 ochroniarzom, którzy z trudem powstrzymują napierający tłum imigrantów na odgradzające bramki. – Już krótko po szóstej rano mieliśmy pierwszych rannych, bo ludzie obawiają się, że nie zdążą na czas i nie zdołają się zarejestrować- opowiada wolontariusz. Ochroniarze wrzeszczą na napierający tłum, chłopaki z Syrii, Somalii i Afganistanu im odkrzykują. Atmosfera jest od kilku dni napięta i wystarcza drobiazg, by doszło do rękoczynów. – Ludzie są sfrustrowani, pozbawieni złudzeń i emocjonalnie pokiereszowani, bo od tygodni są przesuwani z miejsca w miejsce – tłumaczy Ruscheinsky.
Bramki odgradzające miały pomóc zachować kontrolę nad przepływającym tłumem. Imigrantów w zależności od sprawy miano kierować kilkoma kanałami. Tymczasem 600 osób stoi zbitych w gromadę, a w środku 150 wolontariuszy usiłuje w 30 różnych językach zapanować nad sytuacją. Przy tym nie mają wpływu na to, że procedury rejestracyjne trwają zbyt długo. Referenci w ośrodku obsługują maksymalnie sto osób dziennie, gdy każdego dnia pojawia się na placu 500 nowych imigrantów. Czekających podobnie jak wolontariuszy ogarnia uczucie rezygnacji. Ci ostatni przyznają, że jeszcze kilka tygodni temu byli pełni werwy, lecz teraz wielu z nich nie wierzy, że się uda.
Ucieczka z rodziną nie była możliwa
26-letni Afgańczyk Enayatuila Sediqi uśmiecha się radośnie, mimo szarpiącego nerwy czekania. Bardzo chce, by mu się powiodło w Niemczech. Jego twarz chmurzy się tylko wtedy, kiedy wspomina długą, 40-dniową podróż, by dotrzeć do Moabitu w Berlinie.
W rodzinnym mieście Lugar był solą w oku dla talibów, ponieważ jako zarządca rolny współpracował z prozachodnim rządem. Musiał opuścić kraj. Wyruszając na Zachód zostawił w kraju rodzinę. Nie mieli szans na wspólną ucieczkę. – Przez 5 dni maszerowałem przez góry w Iranie bez wody, bez jedzenia – wspomina. Ale ma nadzieję, że wkrótce sprowadzi bliskich do Niemiec. Od czterech dni jest tutaj czekając wciąż na swoją kolej przy rejestracji. Ponieważ pracował, jako nauczyciel angielskiego, więc dobrze sobie radzi. Chętnie zaoferowałby swoje usługi jako tłumacz.
Jak dotąd ośrodek recepcyjny przy LaGeSo korzysta przede wszystkim z pomocy wolontariuszy, wykonujących różne zadania. Przy wejściu na podwórzec zainstalowano punkt medyczny, w którym lekarze udzielają podstawowej pomocy. Wśród imigrantów można spotkać wielu opiekunów, którzy przejęli patronat nad uchodźcami. Ihsan Wahbi z Libanu mieszka od 32 lat w Niemczech. Właśnie zastępuje prawnika, który pomaga uchodźcom. Dzisiaj stoi w kolejce w imieniu matki z czworgiem małych dzieci z Jemenu.
Kryzys z perspektywy władz
W najbliższych dniach sytuacja ma się jeszcze zaostrzyć, mówi wolontariusz Michael Ruscheinsky, gdyż wraz z nastaniem jesiennej pogody presja w ośrodku jeszcze wzrośnie. Nie tylko, dlatego, że kurczy się w ostatnim czasie liczba wolontariuszy oraz spada gotowość społeczeństwa do darowizn. Stale rośnie też liczba imigrantów. Z tego powodu wolontariusze domagają się od Senatu Berlina ogłoszenia na wzór Monachium stanu kryzysowego. Zaletą tego rozwiązania byłaby możliwość skorzystania w pełnym wymiarze z profesjonalnego wsparcia Służby Pomocy Technicznej (THW)
Jednak Urząd ds. Zdrowia i Opieki Społecznej w Berlinie nie widzi takiej potrzeby. Na pytanie Deutsche Welle w tej kwestii odpowiedział, że „zakwaterowanie imigrantów nie jest powodem do ogłoszenia stanu kryzysowego”. Rzeczniczka podkreśliła przy tym, że można zapanować nad sytuacją także bez planów awaryjnych. Dla wolontariusza Michaela Ruscheinsky'ego to zwykły przejaw cynizmu, tym bardziej, że następnego dania rano skonfrontowany będzie na podwórcu LaGeSo z kolejnymi bójkami. W jego opinii „państwo zawiodło na całej linii”.
Richard Fuchs / Alexandra Jarecka