Bruksela namawia kraje UE do debaty o unii obronnej
5 czerwca 2017Komisja Europejska ogłosi w tę środę (7.06.2017) „dokument dyskusyjny” (udało się nam poznać jego finalny projekt) o unijnej obronie w perspektywie 2025 r. W najbliższych kilku miesiącach ma pomóc krajom Unii w decyzji, czy i jak zacieśniać współpracę obronną – być może w grupie tylko niektórych krajów Unii gotowych do ambitniejszej „unii obronnej”. Promuje ją Berlin i Paryż, ale Polska – do niedawna traktowana w UE jako żelazny kandydat do „pierwszej prędkości” obronnej – zachowuje bardzo duży dystans.
„Pokój i bezpieczeństwo nie mogą już być traktowane jako pewnik w świecie, gdzie mocarstwa regionalne i globalne na nowo się dozbrajają, terroryści uderzają w serca miast w Europie i na całym świecie oraz nasilają się cyberataki” – przestrzega KE. Podkreśla, że wobec „ewoluujących stosunków transatlantyckich” (czyli z USA) „ciężar poprawiania bezpieczeństwa europejskiego leży przede wszystkim w europejskich rękach”.
– Na rzecz unii obronnej działają dwa główne czynniki. Wyjście Brytyjczyków zawsze sprzeciwiających się unii obronnej, bo ich zdaniem Europie wystarcza NATO. I Donald Trump, który w tymże NATO popycha teraz Europę, by sama bardziej zadbała o siebie – tłumaczy urzędnik UE pracujący nad unią obronną.
Zawsze we współpracy z NATO
Wszystkie trzy scenariusze, które kreśli KE, przewidują ścisłą współpracę Unii z NATO. Pierwszy, najmniej ambitny, to częstsze unijne misje wojskowe – sprawniej koordynowane z unijnej kwatery w Brukseli, ale swą niewielką skalą podobne np. do obecnej szkoleniowej misji wojskowej UE w Mali. Kraje Unii miałby ściślej współpracować w budowaniu systemów obrony przed atakami hybrydowymi np. w cyberprzestrzeni. Ale za każdym razem na podstawie odrębnych porozumień, bez stałych ram prawnych na poziomie UE.
Drugi scenariusz to przejmowanie od NATO ciężaru działań obronnych niepodpadających pod artykuł 5. traktatu waszyngtońskiego, który nakazuje członkom NATO solidarną obronę. O ile artykuł 5. jest zwykle odnoszony do „twardych” działań zbrojnych, to UE miałaby wspólnie odpierać m.in. napaści cybernetyczne bądź polegające m.in. na zakłócaniu sieci przesyłu energii. A także dywersyfikować źródła energii, co zwłaszcza w Europie środkowej rozumie się jako zmniejszanie zależności od rosyjskiego gazu. Także w scenariuszu drugim mieści się pogłębianie współpracy Europejskiej Straży Granicznej i Przybrzeżnej z siłami zbrojnymi krajów UE.
W scenariuszu trzecim NATO i UE „wzmacniałyby wzajemną odpowiedzialność za ochronę Europy”, a Unia przygotowywałaby się do śmielszych, nawet bojowych operacji przeciw grupom terrorystycznym oraz „morskich operacji we wrogim środowisku” przykładowo na Morzu Śródziemnym. Żołnierze krajów UE mieliby regularnie wspólnie ćwiczyć. Obecne „grupy bojowe UE” (dotąd nigdy nigdzie nie rozmieszczone) przekształcałyby się w siły szybkiego reagowania.
Po pierwsze przemysł i pieniądze
Scenariusze KE są podparte różnymi wariantami współpracy w dziedzinie przemysłów obronnych. Ten gospodarczy wymiar unii obronnej może okazać się – przynajmniej w najbliższych latach - jej głównym konkretem i wartością dodaną do NATO. Brak wspólnego rynku UE w dziedzinie obronności oraz nieujednolicone standardy przy produkcji broni i sprzętu wojskowego w Europie utrudniają rynkową konkurencję, podbijają ceny i kosztują Europę dziesiątki miliardów euro rocznie. Dodatkowe straty to dublowanie zakupów sprzętu, który mógłby być kupowany wspólnie, a nawet czasem wykorzystywany przez kilka krajów (np. samoloty cysterny).
KE w scenariuszu drugim proponuje koordynowanie zamówień m.in. w dziedzinie logistyki, transportu, komunikacji satelitarnej i dronów (przez efekt skali obniżałoby to cenę). Natomiast w scenariuszu trzecim KE chce wspieranych przez budżet UE wspólnych zamówień na zakup systemów komunikacji satelitarnej, obrony wybrzeża, a w dalszej przyszłości m.in. helikopterów. W najambitniejszej wersji chętne kraje UE miałby też współpracować przy rozwijaniu obrony przez atakami niekonwencjonalnymi (Paryż i Londyn robią to już na mocy umowy dwustronnej).
Polska z dużym dystansem
Bruksela już pod koniec 2016 r. przystąpiła do tworzenia Europejskiego Funduszu Obronnego. Ma wspomagać badania w przemyśle obronnym, na co budżet UE przeznaczy 90 mln euro do 2020 r. (potem to miałoby być nawet pół miliarda rocznie). Ponadto Fundusz ma wspomagać wspólne zakupy broni i programy wspólnego wykorzystywanie sprzętu – jednak głównie za pieniądze krajów członkowskich po 2020 r., a nie z budżetu UE. Pomimo to komisarz UE Elżbieta Bieńkowska już w tę środę zaproponuje, by pilotażowo wyłożyć z budżetu UE 250 mln euro w latach 2018-19 na wsparcie zamówień na sprzęt - innowacyjnych i międzynarodowych (co najmniej trzy firmy z dwóch krajów UE). Naturalnym kandydatem do dofinansowania wydaje się dron MALE powstający we współpracy Francji, Niemiec, Włoch i Hiszpanii. Ten pomysł KE musi zatwierdzić europarlament i Rada UE.
Zwłaszcza Francja zabiega, by projekty z Funduszu były koordynowane przez PESCO, czyli nową strukturę dla współpracy polityczno-wojskowej chętnych krajów Unii, która ma powstać do końca tego roku. Berlin chciałby wstępnej decyzji o PESCO już tego lata. Ale Polska nie tylko zmniejsza swe zaangażowanie w strasburskim Eurokorpusie, ale też obecnie rozważa pozostanie poza twardym trzonem PESCO. Polski MON – jak tłumaczą unijni dyplomaci - boi się PESCO z powodów suwerennościowych. A ponadto Warszawa – wbrew ocenom KE - obawia się, że polski przemysł obronny nie wytrzymałby konkurencji zachodnich firm na zliberalizowanym rynku zbrojeniowym w UE.
Tomasz Bielecki, Bruksela