„Miasto w kryzysie”? Polacy w Berlinie o zarzutach Dehnela
26 października 2024Berlin nie był dla nich utopią, ale zwykłym miastem. – Znaliśmy je, bo ze Szczecina jeździło się tam na zakupy czy koncerty – mówi Tomek. W razie czego zawsze było można stamtąd łatwo wrócić. Dlatego kiedy zdecydowali się z Dawidem na przeprowadzkę do Niemiec, wybór był prosty. Dlaczego akurat Niemcy? – Oznaczały normalność – mówi Dawid.
Mimo że od 26 lat są szczęśliwą parą, w Polsce nie mogli sformalizować swojego związku. W Niemczech – tak. Poza tym znowu wygrał PiS i nic nie zapowiadało zmian. A po kolejnej trzymiesięcznej kontroli skarbowej w firmie Dawida („Chyba to systemowy mobbing, tylko po polsku” – uśmiecha się) decyzja zapadła.
Jacek Dehnel: Berlin to miasto w kryzysie
Rozmowa „Newsweeka” z Jackiem Dehnelem (z ostatniego wydania, 20.10) rozpętała burzę w mediach społecznościowych w Polsce i Niemczech. Tematem nie była decyzja o wyjeździe, ale zarzuty wobec Berlina. W wywiadzie Dehnel powiedział: „Jak wszyscy żyłem mitem Berlina jako wielkiej offowej, artystowskiej stolicy, miasta wyzwolonego. Ale dziś to miasto w głębokim kryzysie”.
Pisarz mówił też o „systemowym mobbingu” biurokracji wobec niego, „chamskich kelnerach w rasistowskim mieście” czy narastającej homofobii.
Do dyskusji dołączyła Dorota Danielewicz, polska pisarka z Berlina. Na swoim profilu zamieściła anegdotę o dwóch mężczyznach, którzy postanowili przeprowadzić się do Berlina i dowiedzieć, jak się tu żyje. Burmistrz odpowiada pytaniem: a jak było w Pana dotychczasowym miejscu zamieszkania? Pierwszy mężczyzna odpowiada: okropnie! Miasto zaniedbane, ludzie niemili, źle się tam czułem i potrzebuję zmiany. A jak będzie tutaj? Burmistrz zastanawia się chwilę, po czym mówi: myślę, że będzie tak samo. O to samo pyta drugiego mężczyznę. A ten: wspaniale, sympatyczne miasto, znakomicie zorganizowane, dobrzy sąsiedzi, podobało mi się. Ale postanowiłem poszukać sobie nowych wyzwań, wypróbować nowe otoczenie. Jak tutaj jest? Burmistrz odpowiada: na pewno tak samo jak tam, skąd pan przyjechał.
– To jak o nas i Jacku Denhelu – śmieją się Tomek i Dawid. – Zniesmaczyło nas, co teraz opowiada w prasie – mówi Dawid już poważnie. – Czy on w ogóle zna Berlin? Opowiada, że „słyszał”, „ktoś mu opowiedział”. Może gdyby znał choć trochę język, mógł porozmawiac z sąsiadami, ludźmi na ulicy, przeciętnymi Niemcami, zobaczyłby to, co my.
Berlin po angielsku? Bez problemu
Tomek i Dawid pięć lat temu języka też nie znali. Przez pierwsze trzy miesiące codziennie chodzili na kurs. Dziś są na poziomie C1 (oznacza biegłość językową – red.) i uczą się dalej. Żartują z kolegami z pracy i klientami – Dawid jest cenionym fryzjerem, ma zaprzyjaźnionych klientów. Starsi sąsiedzi zagadują ich o pogodę i choroby. – To nie nasze tematy – śmieje się Dawid. Ale small talk pielęgnuje relacje sąsiedzkie.
Choć bez znajomości niemieckiego integracja łatwa nie jest, w Berlinie da sie tak przeżyć, przekonują. – Dwa razy musieliśmy załatwiać meldunek – opowiada Tomek. – Za pierwszym razem rozmawialismy z urzędniczką po angielsku. Ale nie wszyscy Niemcy, zwłaszcza ze starszego pokolenia, muszą go znać. W Polsce inaczej nie jest – wzrusza ramionami. – Są natomiast dzielnice, zwłaszcza magnesy turystyczne, w których problem jest odwrotny: w kawiarni czy restauracji nie da się porozumieć bez znajomości angielskiego, bo pracują tam sami cudzoziemcy. To samo dotyczy kurierów. Nie wszystkim Niemcom to się podoba, ale nie mają wyjścia: ludzi do pracy brak.
Berlin: bez idealizacji nie ma rozczarowania
Berlina nigdy nie idealizowali i może właśnie dlatego nie przeżyli rozczarowania jak Jacek Dehnel – śmieją się. Miasto ma swoje plusy i minusy. – Ale każdy znajdzie to, czego szuka. Również ten mityczny awangardowy, artystyczny Berlin, o którym mówi Jacek Dehnel. Tylko jeżeli chce się go znaleźć, nie należy mieszkać w mieszczańskiej dzielnicy Steglitz... – zawiesza głos Dawid.
Zacofanie technologiczne też istnieje, przyznają. – Można na to narzekać, dziwić się – mówi Dawid. – Ale taki w Niemczech jest system, większości Niemców to pasuje. Trzeba to zaakceptować.
Tak jak i inną mentalność. – Zderzenie myślenia Polaka i berlińczyka jest trudne. Musieliśmy oduczyć się pracoholizmu, pędu. Tu ludzie wolą mniej zarobić, a więcej czasu spędzić z rodziną – mówi Tomek.
Im się to spodobało. Berlin ich zmienił do tego stopnia, że – jak mówi Dawid – chyba teraz mieliby problem z odnalezieniem się w Polsce.
Berlin wśród Polaków jest popularny. Liczba Polaków w mieście szacowana jest na nieco ponad 100 tys. Oficjalne statystyki pokazują niecałe 70 tys., bo nie uwzględniają osób, które się nie zameldowały albo mają podwójne obywatelstwo.
Polacy przez lata byli drugą największą grupą cudzoziemców w Berlinie, po Turkach, i dopiero w 2023 roku zostali wyprzedzeni przez Ukraińców. Wtedy też po raz pierwszy liczba Polaków się tu zmniejszyła – o 323 osoby. Wróciły do kraju, przeprowadziły się do innego landu czy przyjęły niemieckie obywatelstwo? Nie wiadomo. Ogólnie ponad 20 proc. mieszkańców Berlina ma migranckie korzenie.
– Berlin nie jest tak elitarny jak choćby Paryż: tam nikt nie będzie z tobą gadał, jeżeli nie znasz dobrze francuskiego. To dla obcych hermetycznie zamknięta struktura – tłumaczy Dorota Daniliewicz. – A Berlin jest otwarty: każdy może znaleźć tu swoją niszę i to przyciąga ludzi z całego świata. Ale nikt w urzędach nie czeka z niecierpliwością na następnego cudzoziemca, chyba że to lekarz albo hydraulik. Nie ma co oczekiwać powitania.
Dorota Danielewicz w Berlinie Zachodnim zamieszkała na krótko przed wprowadzeniem stanu wojennego w Polsce. Przyjechała z rodzicami, którzy chcieli żyć w demokracji i wolności. Przeprowadzała się kilka razy, ale zawsze wracala do Berlina. Paradoksalnie – mówi – przy okazji obecnej dyskusji zdała sobie sprawę, jak bardzo to miasto jest „jej”.
Zaskoczona rozczarowaniem Jacka Dehnela nie jest. Raczej tym, że swoje problemy traktuje tak osobiście. – Każdy, kto przyjeżdża do innego kraju, popełnia błędy – płaci frycowe, jak mówiło się u mnie w domu. Nowy system, zasady, przepisy. Nie dotyczy to tylko Berlina i Niemiec – tłumaczy. – Trzeba poznać system, albo mieć u boku kogoś, kto pomoże w załatwieniu spraw. Jeżeli ten ktoś źle pomaga, to nie wina systemu, ale tej osoby.
Na pewno w Polsce są sfery, w których jest łatwiej niż w Niemczech. Tego Dorota jest pewna: – Cyfryzacja jest w Polsce na wyższym poziomie. Ale np. wsparcie matek niepełnosprawnych dzieci jest lepsze tu, podobnie jak zabezpieczenie socjalne i pozycja freelancerów. Dla mnie niepełnosprawny syn był jednym z najważniejszych powodów, dla których nie zdecydowałam się jednak wrócić do Polski.
Do Berlina nadal przyprowadza się więcej osób niż go opuszcza. Saldo wynioslo w 2023 roku prawie 33 tys. Sporo z wyprowadzających się z Berlina zamieszkało pod miastem, już w Brandenburgii, choć nadal w Berlinie pracuje. Jak mówi Dorota Danielewicz, nic nie wskazuje na to, by stolica Niemiec nie była dla ludzi z całego świata mniej atrakcyjna niż „kiedyś”.
Upadek czy zmiana
W cytowanym przez Jacka Dehnela rankingu najlepszych miast dla ekspatów InterNations z 2023 r. Berlin faktycznie zajął 45. miejsce na 49, 13 miejsc za Warszawą. W kategorii łatwości nawiązywania przyjaźni i znajomości Berlin zajął przedostatnie miejsce, ale już jeżeli chodzi o jakość życia czy możliwości rozwoju kariery jest w połowie stawki, a w zakresie życia kulturalnego – aż na czwartym miejscu.
W ogólnym rankingu w tej samej dziesiątce, co Berlin, znalazł się Londyn, Dublin, Paryż czy Seul, a niżej jest nie tylko Hamburg, ale i Vancouver, Rzym i Mediolan. A w czołówce znajduje się Malaga, ale i Kuala Lumpur i Mexico City. Ranking tworzony jest przez ekspatów, czyli osoby czasowo mieszkające i pracujace w danym mieście, a nie zamierzające zostać w nim na stałe.
– Śmieszy mnie to powtarzanie, że „15 lat temu Berlin był inny” mówi Dorota Danielewicz. Oczywiście, był inny i 30 lat temu, i 15, i 10. Berlin się ciągle zmienia, ale to nie znaczy, że upada. Jak mieszka się w Berlinie ponad 40 lat, widziało się wiele. Pamiętam, jak Ku'damm podupadał w latach 90., kiedy wszystko przeniosło się na wschód miasta. Potem znowu odżył. Człowiek wie, że coś upada, coś się podnosi, w jednej dzielnicy zaczyna się gentryfikacja, w innej – kończy – podsumowuje.
Urzędnicza dyskryminacja?
O swoich mieszanych uczuciach wobec zarzutów Jacka Denhnela mówi też dr Kamila Schoell-Mazurek. Do Berlina przyjechała w 2009 roku, ale z problemami imigrantów ma do czynienia do dziś. Kieruje doradztwem w Polskiej Radzie Społecznej, a naukowo zajmuje się tematem migracji i rasizmu na uniwersytecie Viadrina we Frankfurcie nad Odrą.
– Niemcy są rzeczywiście zacofane technologicznie to dla cudzoziemca podstawowy problem. Na niemieckiego mObywatela i inne aplikacje trzeba będzie tu długo czekać – mówi. Nadal preferowany jest faks, list czy osobista wizyta. No i sztywna biurokracja.
Choć tu problemem są nie tyle skomplikowane przepisy, ile niewystarczająca liczba urzędników przy dużej liczbie petentów, tłumaczy Kamila Schoell-Mazurek. Ale, co podkreśla, wśród nich są również imigranci z Polski, też tacy, którzy w dużej liczbie przybywali z powodów politycznych, jak Jacek Dehnel: – Berlińska administracja była przeciążona i nie było już mocy na jej restrukturyzację. O tym też warto pamiętać, zwłaszcza jeśli sie jest takim imigrantem.
Problemy cudzoziemców różnią się, w zależności od ich zawodu, znajomości języka czy kraju pochodzenia, podkreśla ekspertka. – Informatyk z Wielkiej Brytanii czy Iranu, nieznający niemieckiego, ale przyjeżdżający jako wysoko wykwalifikowany specjalista, nie będzie miał problemów z wynajęciem mieszkania czy otwarciem konta. Załatwi to za niego firma. Będzie mu łatwiej niż robotnikowi budowlanemu z Polski czy Bułgarii, który zna niemiecki – tłumaczy.
Ci z kolei mogą mieć pod górkę również dlatego, że – jak przyznaje ekspertka – uprzedzenia wobec obywateli krajów Europy Wschodniej są nadal faktem: – Antyslawizm dobrze się trzyma wśród urzędników.
To zjawisko, które opisuje Jacek Dehnel i które dotyczy również Polski i tego, jak Polacy patrzą na imigrantów z Ukrainy czy innych krajów na wschód od Polski.
Ale należy odrożnić urzędy od społeczeństwa, a nawet instytucji, jak kasy chorych czy banki, które otwierają się na cudzoziemców i zatrudniają obcojęzycznych pracowników, podkreśla dr. Schoell-Mazurek. – Berlin jako spoleczeństwo daje możliwość przeżycia swojej wolności. Nadal jest miejscem, w którym można wiele osiągnąć, jeżeli się wie jak – mówi.
Tego, że wywiad zostanie wykorzystany instrumentalnie, Dorota Danielewicz bała sie od początku. Podobnie jak wielu innych Polaków wspierających zbliżenie polsko-niemieckie. – To młyn na wodę dla prawicy, która jest nastawiona antyniemiecko, ale nie tylko – mówi. Wywiadem zainteresowały się również środowiska bliskie AfD, ale i... media prorosyjskie. Jeden z internautów zarzucił Dehnelowi w dyskusji wprost bycie „pożytecznym idiotą”.
Mimo wszystko Dorota Danielewicz widzi w dyskusji też szansę: – Może to, co powiedział Jacek Dehnel, stanie sie przyczynkiem istotnej dyskusji. Przez wieki Polacy migrowali albo za chlebem, albo z powodu wojen, zaborów, prześladowań. Teraz jest inaczej. Polacy mogą świadomie decydować, czy chcą żyć tu czy gdzie indziej – bo odpowiada im mentalność w jednym miejscu, a nie podoba w innym. Tak po prostu.