Núria Naval, katalońska pisarka dla dzieci i młodzieży, przypomniała mi niedawno, jak to pięć lat temu pewna biblioteka szkolna w Barcelonie za jednym zamachem pozbyła się dwustu „niepoprawnych” książek z przeszłości, w tym Czerwonego kapturka czy Śpiącej królewny. Czy był to przykład skrajnej cenzury, pyta Naval, czy krok konieczny na drodze ku lepszemu światu? Światu, w którym na przykład kobiety nie są spychane do roli wyidealizowanych obiektów westchnień i jednocześnie nie stają się masowo ofiarami przemocy seksualnej, wyrastającej z tej właśnie odczłowieczającej idealizacji? A mężczyźni nie muszą odgrywać ról wojowników, żywicieli rodziny czy opoki, które zamiast radości często przynoszą im złość, rozgoryczenie i poczucie głębokiego niezadowolenia z samych siebie?
Dobry świat dziecka
Núria Naval jest pierwszą rezydentką literacką w zainicjowanym tej jesieni w hiszpańskiej Granadzie tak zwanym CASA EUTOPIA (hiszp. Dom EUtopii). Pilotażowy, prowadzony przeze mnie i Simone Falk projekt we współpracy z miastami literatury UNESCO Granadą i Barceloną pozwala Naval przez trzy tygodnie być na miejscu. Jaką rolę odgrywa literatura dziecięca w kontekście Europy i świata jako dobrego miejsca?
„Zamiast ograniczać się do eskapizmu, tworzyć magiczne światy co prawda pobudzające naszą wyobraźnię, ale całkowicie oderwane od rzeczywistości” twierdzi Naval, „opowiadane dzieciom historie mogą być mikro-eutopiami inspirującymi nie tylko ich wyobraźnię, ale i zachęcającymi do aktywnego udziału w budowaniu lepszego świata w ich najbliższym otoczeniu”.
Naval odwołuje się do postaci literackich słuchających innych i budujących więzi. Pokazuje jak to właśnie te umiejętności tworzą lepszą rzeczywistość: pomagają rozwiązywać konflikty, wyjść z apatii czy obudzić kreatywność. To właśnie radość, kreatywność i pokój, twierdzi, powinny być filarami dziecięcych mikro-eutopii. Nie trzeba czekać na jakieś idealne społeczeństwo. Warto zejść do poziomu mniej widocznego, choć co najmniej równie głębokiego – zacząć od siebie.
Państwa zawiedzionych nadziei
Jak w tym kontekście spojrzeć na nasze biblioteki? Być może zresztą nie tylko na biblioteki, ale także na budowane za cenę wyzysku, kalectw, a nawet śmierci katedry, pałace i tyle innych tak zwanych zabytków, które do dziś podziwiamy (że o piramidach nie wspomnę). Zachodzi podejrzenie, że rewolucyjny impuls czyszczenia historii musiałby objąć ogromną ilość kanonicznych wytworów kultury.
W moim przekonaniu sprawa sięga jednak głębiej. Od wieku siedemnastego i Thomasa Hobbes'a nauczyliśmy się myśleć, że człowiek człowiekowi wilkiem. Tylko umowa społeczna, w której niejako zrzekniemy się owej wilczej natury na rzecz państwa, ratuje nas i naszą cywilizację przed tym, abyśmy się nie pozagryzali (tak zwany monopol państwa na legalną przemoc fizyczną).
Jak twierdzi Janeth Español Casallas, kolumbijsko-hiszpańska prawniczka i literaturoznawczyni, kłopot w tym, że ten monopol od zawsze był fikcją. Bajki i dawniejsza literatura dziecięca są tego świadectwem. Wiele zabytków również.
Owszem, wojsko, policja, sądownictwo, to wszystko reguluje za nas państwo. Ale co z przemocą domową? Seksualną? Rasizmem? Antysemityzmem? Karami cielesnym? Wyzyskiem, a do niedawna także niewolnictwem? Państwo pozostaje tu albo zadziwiająco bierne, albo w ogóle się nie wtrąca.
Nowa umowa społeczna
Istnieje zatem wiele rodzajów przemocy, przed którą umowy społeczne nie chronią. Dla szeregu grup takich jak kobiety, migranci czy osoby otwarcie nieheteronormatywne, brutalna przemoc w sercu naszych rzekomo cywilizowanych społeczeństw jest codziennością.
Nasze umowy społeczne przez setki lat swojego istnienia nie wypełniły swoich podstawowych zobowiązań. Nie zabezpieczyły ogromnej większości ludzi przed przemocą. Co więcej, oszukały wielu z nas i uśpiły naszą czujność.
Notoryjność tej przemocy to także silna poszlaka, że regulacje typu zwiększanie kompetencji policji czy dopisywanie kolejnego paragrafu zasadniczo niewiele zmienią. Zamiast więc palić książki czy burzyć katedry warto potraktować je jako memento. Jako wskazówki, w którą stronę już nie warto iść. I użyć ich do precyzyjnego rozpoznania, gdzie i jacy konkretnie ludzie do dziś cierpią.
Jaki z tego wniosek? Warto w duchu EUtopii sięgnąć do źródła. Każdą umowę można wypowiedzieć. Można również renegocjować. A jeśli sami nie mamy już siły, czujemy się za starzy, zbyt zmęczeni i apatyczni, aby to zrobić, można pójść za myślą Núrii Naval: Niech literatura dziecięca nie zwodzi idealnymi światami niemożliwymi. Zamiast tego niech pokazuje, jak mierzyć się z przeciwnościami i jak je przezwyciężać. Zachęca, aby się nie poddawać, gdy napotykamy opór. A nawet, aby być gotowym do traktowania niedoskonałości jako drogowskazów zmian w dobrą stronę. Czyli w stronę rzeczywistej równości płci, inkluzywności, partycypacji, dobrego współżycia.
Słowem, jeśli nie my, to nasze dzieci.
Co o tym myślisz?
W comiesięcznym cyklu #EUtopia: Europa jako dobre miejsce zachęcam do potraktowania przeszłości jako inspiracji. Zamiast fatalistycznie akceptować powtarzalność minionych epok, budujmy EUtopię – z greckiego „dobre miejsce”. Dobre, czyli takie, w którym nadal można czytać Śpiącą królewnę, ale przemoc wobec kobiet i wielu innych osób nie jest codziennością. A jak ty to widzisz?
Napisz maila [MAIL REDAKCJI] lub skomentuj na Facebooku
* Stanisław Strasburger - pisarz, podróżnik i menadżer kultury. Bada pamięć i mobilność, poszukuje EUtopii i wierzy w siłę uważności. Autor książek „Opętanie. Liban" i „Handlarz wspomnień", regularnie publikuje w mediach po polsku, po niemiecku, ostatnio też po hiszpańsku. Mieszka na przemian w Berlinie, Warszawie i wybranych miastach śródziemnomorskich. Jest członkiem rady programowej stowarzyszenia Humanismo Solidario oraz aktywnie działa w stowarzyszeniu Netzwerk freie Literaturszene Berlin.