FAZ: dwa oblicza Instytutu Pileckiego
24 stycznia 2023„Niemieccy historycy początkowo toczyli spory o to, czy powinni oficjalnie wspierać nową instytucję polskiej zagranicznej polityki kulturalnej (…) W 2019 roku Instytut otwierał swoją berlińską filię bez oficjalnych niemieckich partnerów i gości” - pisze Felix Ackermann we wtorkowym (24.01.23) wydaniu „Frankfurter Allgemeine Zeitung”. Jak dodaje, obecnie mnożą się oznaki, że niemiecka powściągliwość wobec berlińskiego oddziału Instytut Pileckiego stopniała, także ze względu na sytuację na wschodzie UE.
Autor tekstu zauważa, że pod koniec ubiegłego roku niemieckie Ministerstwo Spraw Zagranicznych wsparło organizowane przez Instytut spotkanie poświęcone telewizji Biełsat, a niemiecki dysydent z czasów NRD Wolfgang Templin zaprezentował w siedzibie placówki swoją książkę o Józefie Piłsudskim. Także Centrum Badań nad Historią Współczesną z Poczdamu planuje współpracę z Instytutem. „Trwająca wojna powoduje, że nad Szprewą stają się możliwe najbardziej nieprawdopodobne alianse”.
„Polskie Yad Vashem”
Jak czytamy, Instytut Pileckiego został powołany jako alternatywa dla Instytutu Pamięci Narodowej, aby rozwinąć nowe formy zbiorowej pamięci o polskich ofiarach niemieckiego i sowieckiego panowania. „Obranym celem było od początku stworzenie polskiego Yad Vashem. W centrum zainteresowania były nie tylko cywilne polskie ofiary niemieckiego i sowieckiego reżimu okupacyjnego, ale określone grupy”. Na przykład Polacy ratujący Żydów.
Zdaniem Ackermanna, o ile Instytut Pileckiego w Polsce stawia na wspieraną przez państwo nacjonalizację pamięci o ofiarach niemieckiej okupacji, to jego berlińska filia chce sprawiać wrażenie liberalnej i wieloperspektywicznej, roztaczając wokół siebie aurę organizacji pozarządowej.
„Berlińskim znakiem firmowym Instytutu jest to, że jego twórcy od początku z pewnością siebie i otwartością szukali partnerów do rozmów, aby wspólnie dyskutować o nowoczesności i gwałtownych przemianach dwudziestego wieku, bez zawężania się tylko do historii zbrodni narodowosocjalistycznych i ich polskich ofiar. Berlińska dyrektorka-założycielka Hanna Radziejowska wykazała przy tym cierpliwość, zdolności komunikacyjne i dużą wytrwałość”.
Berliński sukces
Jak czytamy, przełomem dla berlińskiego oddziału Instytutu okazała się nie tyle wystawa o Witoldzie Pileckim, ale to, że Instytut stał się centralnym punktem komunikacji z niemiecką publicznością w sprawach białoruskich i ukraińskich. „Radziejowska, z wiatrem w plecy wiejącym z Warszawy, pokazała Republice Berlińskiej niemal niespotykaną kombinację składającą się z organizacyjnej woli, sztuki improwizacji i dostępu do hojnych, państwowych zasobów finansowych”.
Autor tekstu zastrzega przy tym, że osobiste zaangażowanie Radziejowskiej, jak i jakość pracy wykonywanej przez jej zespół, nie zmieniają faktu, że Instytut Pileckiego pozostaje centralną, zagraniczną instytucją polityki historycznej polskiego rządu. Jak czytamy, skupienie się na sprawach brutalnych reżimów Białorusi czy Rosji odwraca uwagę od tego, że Polska stała się w ostatnich latach krajem autorytarnie rządzonym, w którym PiS narusza zasadę trójpodziału władzy i wykorzystuje media publiczne do kampanii nienawiści przeciwko politycznym przeciwnikom. „Ta polityka pozostaje ramami, w których Instytut Pileckiego prowadzi w Polsce nacjonalistyczną politykę historyczną, a w Berlinie liberalny salon”.
Autor tekstu zarzuca Instytutowi Pileckiego, że nie wykorzystuje środków, które posiada, do umożliwienia w Polsce naukowej dyskusji obejmującej wiele głosów. Jak czytamy, Instytut nie przepuszcza za to żadnej okazji, aby publicznie atakować wszystkie krytyczne głosy pojawiające się w polskich badaniach nad drugą wojną światową, dotyczące choćby współudziału polskich cywilów w niemieckich zbrodniach. „Otwarta przestrzeń dialogu na Placu Paryskim (siedzibie Instytutu w Berlinie – red.) i zawężanie przestrzeni naukowego dyskursu w Polsce to dwie strony tego samego medalu legitymującego autorytarne rządy Jarosława Kaczyńskiego” - czytamy w „FAZ”.
Powyższy artykuł jest omówieniem głosu prasy niemieckej i niekoniecznie odzwierciedla stanowisko redakcji polskiej Deutsche Welle.