Górski Karabach: co podsyca tę wojnę
30 września 2020To kolejna faza eskalacji konfliktu między Armenią i Azerbejdżanem. Od niedzieli (27.09.2020) te dwa zwaśnione państwa toczą ze sobą krwawe walki; po raz pierwszy od chwili zawieszenia broni w roku 1994. Media donoszą o wielu zabitych i rannych.
Armenia wprowadziła u siebie stan wojenny i powszechną mobilizację. Niedługo później to samo uczyniły władze Azerbejdżanu, chociaż stan wojenny objął tylko część terytorium tego kraju. Obie strony oskarżają się o nagroźniejsze od lat zaognienie sytuacji, która może się jeszcze pogorszyć. Co podsyca ten konflikt?
"Nastroje w Azerbejdżanie: dyplomacja zawiodła"
Ponowne rozgorzenie trwającego od ponad 30 lat konfliktu o Górski Karabach można było przewidzieć już w lecie tego roku. 12 lipca rozpoczęły się, trwające około 10 dni, walki między armeńskimi i azerbejdżańskimi żołnierzami, ale nie o Górski Karabach, tylko o uznaną przez wspólnotę międzynarodową granicę między tymi państwami. Ofiarą starć padło od 20 do 30 osób, w tym także cywilnych.
Eskalacja sytuacji na Kaukazie Południowym ma związek z pewną frustracją w Baku. Nawet po 30 latach i wielu rozmowach pokojowych władzom Azerbejdżanu nie udało się odzyskać Górskiego Karabachu, który zgodnie z prawem międzynarodowym należy do Azerbejdżanu. "Naszym priorytetem zawsze było rozwiązanie tego problemu w uznanych granicach. Staraliśmy się to rozwiązać pokojowo od 28 lat, ale to się nam nie udało", mówi Farhad Mamedow, azerbejdżański politolog i prezes firmy doradczej "Strategic Consultancy Group". Dlatego teraz Azerbejdżan zdecydował się na "kontratak".
Podobną opinię wyraża także Laurence Broers, dyrektor kaukaskiego programu brytyjskiego think tanku "Chatham House". Również jego zdaniem dyplomacja nie przyniosła w tym przypadku spodziewanych skutków. "Można zadać uzasadnione pytanie, co w latach rozmów pokojowych zaproponowało Baku, które równocześnie wzmocniło swoją kontrolę nad Górskim Karabachem, przeciągając same rozmowy w nieskończoność?", pyta Broers.
Erywań: dla Baku to będzie "droga wojna"
Armenia ma teraz przed sobą dwie możliwości, mówi tamtejszy obserwator polityczny i prezes Klubu Prasowego w Erywaniu Boris Navasardjan: "Wprowadzić pełną mobilizację, aby odeprzeć atak Azerbejdżanu i zadać mu jak największe straty, albo próbować we współpracy ze wspólnotą międzynarodową uspokoić przywództwo Azerbejdżanu".
Erywań chce pokazać Baku, że za tę wojnę zapłaci wysoką cenę, uważa Laurence Broers z "Chatham House". Premier Armenii Nikol Paschinjan ma mniej oporów wobec eskalacji tego konfliktu niż jego poprzednik na urzędzie, Sersch Sargsjan.
Trwałe zawieszenie broni? Mało prawdopodobne
Azerbejdżan liczy na sukcesy militarne i może sobie wyobrazić kolejne zawieszenie broni tylko "w zupełnie nowych okolicznościach". Farhad Mamedow wyjaśnia, że wymagałoby to "trwałego planu wycofania się wojsk armeńskich z opanowanej przez nie części Górskiego Karabachu, zgodnie z czterema wcześniejszymi rezolucjami Rady Bazpieczeństwa ONZ w tej sprawie".
W Erywaniu nowe zawieszenie broni także budzi wątpliwości. Jest ono "trudne do wyobrażenia", ponieważ wymagałoby "dużej dozy zaufania między uczestnikami takich rozmów i pośrednikami w nich", twierdzi premier Boris Navasardjan. A w tej chwili zaufanie między Erywaniem i Baku "jest zerowe".
"Armenia upiera się przy poprawie sytuacji bezpieczeństwa, zanim przystąpi do rozmów z Azerbejdżanem, który jednak może ją tylko dodatkowo zdestabilizować", twierdzi Laurence Broers. Niewykluczone, że obie strony konfliktu będą starać się przypisać sobie winę, bo w ostatnich latach dużo zainwestowały w zbrojenia.
Sytuacja międynarodowa sprzyja konfliktom
Ważnym powodem zaognienia stosunków między Armenią i Azerbejdżanem jest sytuacja międzynarodowa, która uległa zasadniczym zmianom od zawieszenia broni w 1994 roku. "Proces Miński był w dużym stopniu produktem jednobiegunowego świata po zakończeniu zimnej wojny", uważa Broers. Panowała wtedy opinia, że konflikty da się rozwiązać w sposób pokojowy, ale USA wycofały się z tego procesu, a ich miejsce zajęły Rosja i Turcja.
Na razie brakuje wspólnych działań ze strony wspólnoty międzynarodowej, zdolnych zapewnić Erywaniowi i Baku poczucie bezpieczeństwa. Armenia i Azerbejdżan więc szukają dla siebie raczej "geopolitycznego patrona", zamiast rozwiązania konfliktu na drodze dyplomatycznej bez "wystarczającej bazy międzynarodowej", twierdzi dyrektor kaukaskiego programu brytyjskiego think tanku "Chatham House".
Wszystko jest niestety jeszcze możliwe
Laurence Broers uważa obecną sytuację za tak bardzo potencjalnie groźną, że nie ma w tej chwili żadnej siły na świecie zdolnej wymusić na uczestnikach konfliktu, by zawiesili broń. Wiele zależy od tego, w jakim stopniu Turcja zdecyduje się poprzeć Azerbejdżan. Zawsze mu sprzyjała, ale tym razem musiałaby się zdecydować nawet na udzielenie mu bezpośredniej pomocy militarnej. Ekspert ostrzega, że w ten konflikt mogą się jeszcze włączyć inne państwa. Ale możliwe jest też, że zarówno Armenia jak i Azerbejdżan szybko ogłoszą w nim swoje "zwycięstwo" i cały problem, przynajmniej na razie, rozejdzie się po kościach.
Chcesz skomentować ten artykuł? Zrób to na Facebooku! >>