Unia Europejska przeżywa kryzys. Czy jest to największy kryzys od czasu jej założenia przed 60 laty? Wielu jest o tym przekonanych, pomimo że już lata 80. były dekadą kryzysu. Wtedy mowa była o europejskim bezwładzie, który udało się przezwyciężyć dopiero ówczesnemu przewodniczącemu Komisji Europejskiej Jacquesowi Delorsowi. Zaczął on tworzyć wewnętrzny rynek. Kierując się rozsądkiem, a może podstępem, bo nie awizowano tego w wielkich słowach, nikt nie nazywał tego „historycznym krokiem”, ani nie celebrował publicznie jakiejś retorycznej wizji. Był to projekt 300 kroków, którego automatycznym wynikiem był rynek wewnętrzny.
Nie ulega jednak kwestii, że w ówczesnej, znacznie mniejszej Wspólnocie Europejskiej, istniała taka polityczna możliwość, wynaleziona przez Brukselę i możliwa do zrealizowania. Coś podobnego jest dziś nie do pomyślenia.
Idealistyczny zryw po wojnie
EWG, WE, UE: te skrótowce są symbolem rozwoju Unii Europejskiej. Od Wspólnoty Gospodarczej, poprzez Wspólnotę Europejską do Unii. Są one symbolami idealistycznego zrywu po tragedii wojny, w którym uczestniczyło raptem sześć krajów. Potem była powoli powiększająca się wspólnota, do której przyjęto Wielką Brytanię i Irlandię, potem młode demokracje, takie jak Hiszpania, Portugalia i Grecja. Aż do klubu państw członkowskich dołączyły, jako ostatnie, kraje Europy Wschodniej. Tyle, że niedługo z klubu 28 państw wyjdzie Wielka Brytania, ponieważ Brytyjczycy go opuszczają. Nic nie symbolizuje tak dobrze aktualnego kryzysu jak właśnie Brexit. Jedno państwo opuszcza Unię Europejską, bo taka jest wola jego narodu. Było to właściwie niewyobrażalne, lecz kiedy stało się faktem, ukazuje głębię kryzysu.
Renesans państw narodowych?
Europejczycy zaczęli powątpiewać w siebie samych. Te wątpliwości wzmacnia dodatkowo grasujący prawicowy populizm, który coraz mocniej przypiera do muru zwolenników Unii Europejskiej. Francja, Holandia, Włochy, Niemcy i kilka krajów Europy Środkowej i Wschodniej – wszędzie tam do głosu dochodzą prawicowcy i ultraprawicowcy, pomstujący, że UE musi się rozpaść, że zdusić trzeba biurokratycznego potwora Brukselę, a euro wysłać do lamusa. Najgorsze, że znajdują oni posłuch wśród ludzi. Dzięki Bogu, nie mają oni większości, ale dość jest nostalgików, którzy chcieliby powrotu do pseudoidylli państw narodowych.
A przecież Unia Europejska, pomimo swojej wielkości, która niektórym przypomina „rozdęte imperium”, jest bezprzykładną historią sukcesu. Gwarantowała ona pokój w Europie. Wystarczy pojechać na Ukrainę Wschodnią i porozmawiac tam z ludźmi, żeby sobie uzmysłowić, czym jest pokój.
Rynek wewnętrzny i wolny handel umożliwiły nieprawdopodobny dobrobyt. Solidarność ze strony bogatszych krajów pomogła biedniejszym w ich szybszym rozwoju i znacznie skróciła dzielący je dystans. Ludzie mogą swobodnei podróżować, młodzi mogą studiować gdzie chcą, można pracować i mieszkać gdzie się komu podoba. Przed 60 laty, tuż po straszliwej II wojnie światowej, taką sytuację określonoby jako utopię i nikt by w to nie uwierzył.
Trzeba pomyśleć o przyszłości
Prawdą jest, że Unia Europejska dziś zbyt wiele reguluje. Jest za daleko od ludzi. Nie zawsze potrafi wyjaśnić swoje cele i sens tego, co robi. Bruksela przypomina trochę statek kosmiczny. Euro nie funkcjonuje tak, jak wyobrażali sobie to jego ojcowie, których nadzieje były wyidealizowane. Do zabezpieczenia zewnętrznych granic nie podchodzi się jak do wspólnego zadania. W rozwoju ekonomicznym wyraźne są różnice północ-południe i wschód-zachód – także z tego względu, że ten czy inny kraj o wiele za wcześnie przyjęto do UE. Pogłębienie i dalszy rozwój UE od strony instytucjonalnej przekracza częstokroć siły rządów narodowych, co prowadzi do krnąbrnego oporu i częstych blokad. Nad tym wszystkim Europejczycy muszą jeszcze popracować .
Nowa stara oś?
Ale powinni sobie też uzmysłowić, jak dobrze powodzi się im na Starym Kontynencie. Aktualnie uświadamiają sobie to młodzi ludzie, którzy ostatnio zjednoczyli się w wielotysięcznym ruchu „Puls Europy”, stając się przeciwwagą wobec prawicy i czasami też wobec, zbyt krytycznej wobec globalizacji, lewicy.
We Francji jest szansa, że w osobie Emanuela Macrone prezydentem mógłby stać się zagorzały Europejczyk. W Niemczech natomiast, w osobie Angeli Merkel i Martina Schulza, o fotel kanclerski walczyć będą kandydaci, którzy są skrajnie różni, ale łączy ich to, że są Europejczykami z krwi i kości. Jest więc realna szansa, że niemiecko-francuska oś znów może stać się motorem odrodzonej Europy. Ten kryzys jest więc także szansą.
Alexander Kudascheff / tł. Małgorzata Matzke