Komisja Podręcznikowa zasługuje na obiektywizm i rzeczowość
22 maja 2012
Lektura artykułu Thomasa Urbana, wieloletniego dziennikarza niemieckiej Sueddeutsche Zeitung z 21.05.2012, „Trudne pożegnanie z mitem bohatera” pokazuje, że niestety ciągle jeszcze zbyt łatwo przychodzi budowa pochopnych, choć nośnych medialnie sądów w oparciu o niesprawdzone lub niedokładne informacje. Sposób potraktowania wieloletniego wysiłku Komisji Podręcznikowej Polsko-Niemieckiej i jej członków budzi moje oburzenie i niesmak. Zdziwienie wywołuje też brak elementarnej wiedzy dziennikarza o pracy Komisji. Nie spodziewałem się tego po tak doświadczonym niemieckim autorze. Myślałem, że pisanie artykułów z tezą odeszło w niepamięć, tak jednak nie jest.
Autor, tworząc negatywny obraz efektów działalności wspomnianego gremium, był łaskaw nawiązać do wyników moich badań. Powołując się na moją analizę zawartości podręczników polskich do historii na temat ukazania problemu przymusowych migracji, nie zwrócił jednak uwagi, że od lat jestem członkiem prezydium Komisji Podręcznikowej i aktywnie uczestniczę w jej pracach. Wystarczyło sięgnąć do pierwszej lepszej bibliografii, by się przekonać, że tzw. „trudne tematy” polsko-niemieckie często były przedmiotem dyskusji w łonie Komisji, a ich wyniki upowszechniane drukiem po polsku i niemiecku. Tak też się stało w przypadku problemu migracji przymusowych lat 40. XX w. Z inicjatywy członków prezydium Komisji, prof. prof. M. G. Muellera i W. Borodzieja powstała w 2002 r. publikacja, która była poświęcona trudnym relacjom polsko-niemieckim w XX wieku. Publikacja ta doczekała się w RFN kilku wydań i sprzedano ją w łącznej liczbie 30 tys. egz. Natomiast w Polsce ukazały się dwa wydania i w całości przekazano je do bibliotek szkolnych. Po raz pierwszy w publikacji tej członkowie Komisji podpisali się z imienia i nazwiska i tym samym nie skrywali się za nieco anonimową nazwą Komisji. Poza tym w publikacji tej zamieszczono interesujące źródła, w większości po raz pierwszy drukowane po polsku lub niemiecku oraz zaopatrzono je komentarzem dydaktycznym. W 2007 r. w Szczecinie Komisja zorganizowała konferencję poświęconą przymusowym migracjom oraz ich ukazaniu w praktyce szkolnej. Materiały pokonferencyjne ukazały się również po polsku i niemiecku. Nie przypominam sobie, by red. Urban zauważył ten fakt i poinformował o nim swych czytelników.
Natomiast w jego tekście niemało jest błędów, uproszczeń i łatwych generalizacji. Ich lista jest zbyt długa, by się do nich po kolei odnosić. Sformułowana przez Urbana krytyczna ocena polskich uczestników prac jest nadużyciem, przez pierwsze dwa dziesięciolecia przewinęło się w niej ponad 200 naukowców (oskarżanie ich wszystkich o członkostwo w PZPR lub zaangażowanie w prace Komisji z nadania tej partii jest ogromnym nadużyciem!). Ówcześni uczestnicy pracy Komisji wypracowali zresztą sposób ujęcia przymusowych migracji Niemców, który do dziś stosowany jest w nauce (trzy etapy: ucieczka, wypędzenie, wysiedlenie).
Autor nie rozumie lub udaje, że nie rozumie, jak trudno pracowało się w tym gremium w czasach peerelowskich, zapomina o kontekście politycznych, o istnieniu NRD, które nieprzychylnie odbierało samo istnienie Komisji. Uczestnicy ze strony polskiej musieli przezwyciężyć różne ograniczenia, także własne, musieli ponadto liczyć się z kontrolą ze strony władz, cenzurą w Polsce. W latach 70. i 80. dialog z Niemcami nie był ciągle jeszcze wolny od emocji… Dobrze byłoby także, by red. Urban zwrócił uwagę na życiowe drogi niemieckich uczestników Komisji i jej pierwszych debat.
Używanie sprawy lustracji w Polsce do dyskredytowania en bloc działalności jakiejkolwiek organizacji czy środowiska jest zabiegiem efektownym, ale ogromnie rzecz upraszczającym i krzywdzącym dla wielu osób. Jest też bardzo łatwe, a chyba nie tego spodziewa się czytelnik poważnego dziennika. Osobiste poglądy red. Urbana na lustrację w Polsce, jego polityczne i towarzyskie antypatie i sympatie, nie powinny przesłaniać całości zagadnienia. Czytelnik niemiecki może być w tym niezorientowany, ale dla Polaka są one aż nazbyt czytelne.
Autor nie wiedzieć czemu zbywa także lekceważąco efekty wieloletniej pracy Komisji z ostatnich lat, m. in. stworzenie zaleceń do przyszłego polsko-niemieckiego podręcznika do historii, które publicznie przedstawiono w Warszawie w grudniu 2010 r. To że projekt pozostaje niezakończony, nie jest winą Komisji, gdyż podlegający jej etap prac – zgodnie z wcześniejszymi ustaleniami międzyrządowymi polsko-niemieckimi – zakończyła ona sukcesem. Sprawdzianu nie zdali natomiast politycy obu krajów, którzy byli pomysłodawcami projektu a w chwili próby nie zdobyli się na potraktowanie go rzeczywiście tak, jak było to w przypadku podręcznika niemiecko-francuskiego. Za świetnym projektem nie stały bowiem żadne konkretne środki finansowe. Oczekiwanie, że to wydawcy podejmą się ochoczo realizacji tego kosztownego i ryzykownego rynkowo projektu (zwłaszcza wobec zmian programów nauczania w Polsce), było naiwnością i – co tu mówić – ich polityczną porażką (nie znam przypadku, by któryś z nich złożył jakieś wyjaśnienia w tej sprawie). Dopiero w ostatnich tygodniach udało się zabezpieczyć finansowo ten projekt i wznowić pracę nad jego dalszą realizacją. W zaleceniach do tego projektu Komisja, świadoma różnic w ujęciu problematyki przymusowych migracji w Polsce i Niemczech, zaproponowała następujące rozwiązanie: „[…] Poza umieszczeniem tego złożonego tematu w kontekście historycznym zaleca się potraktowanie go w podręczniku w sposób bardzo zróżnicowany pod względem terminologicznym i faktograficznym. Niemieccy uczniowie powinni się dowiedzieć, dlaczego większość Polaków uważa pojęcie zbiorcze „wypędzenie” za określenie problematyczne i dlaczego używa innych pojęć; polskim uczniom natomiast należy wyjaśnić, co takie pojęcia, jak „wypędzenie” i „przesiedlenie” implikują w Niemczech. Na takich przykładach można dobrze przećwiczyć zmiany perspektywy, umiejętność niezbędną do wykształcenia refleksyjnej świadomości historycznej”.
Niestety, o tej ostatniej, bardzo intensywnej fazie pracy Komisji nie dowiemy się ani słowem z tekstu niemieckiego dziennikarza. Nie pasuje bowiem do tezy, że Komisja jest niepotrzebnym, pozbawionym osiągnięć gremium, w dodatku ze strony polskiej o podejrzanej przeszłości. Jeśli relacje polsko-niemieckie mają opierać się na partnerstwie, to nie dotyczy to tylko jednej strony, obie muszą je respektować. Artykuł red. Urbana jest krokiem wstecz i każe nam wracać do dawno już zakopanych okopów wzajemnych uprzedzeń i niczym nieuzasadnionych „żali”. A Komisji, która działa po stronie polskiej często na przekór polityce i finansowej mizerii, należy życzyć tradycyjne ad multos annos!
Prof. dr Krzysztof Ruchniewicz
Dyrektor Centrum Studiów Niemieckich i Europejskich
im. Willy´ego Brandta na Uniwersytecie Wrocławskim