Kulinarne ambasady Kima. W karcie gulasz z psiego mięsa
11 września 2015Droga do Korei Północnej wiedzie przez szeroką główną ulicę, zatłoczoną przez niezliczone motoryksze. Jest już późny wieczór, upał wręcz nieznośny. Lecz to nie Pjongjang, to Phnom Penh, stolica Kambodży. Przez wąskie boczne drzwi wchodzi się z ulicy do restauracji „Pjongjang”, jednej z wielu kulinarnych ambasad Korei Północnej. W całej Azji jest ich setki. Dzięki nim można zajrzeć przez dziurkę od klucza do szczelnie zamkniętej Korei.
Gulasz z psa i kapusta we wszelkich odsłonach
W restauracji panuje luźna atmosfera. Biznesmeni z Korei Południowej i Japonii klaszczą w rytm muzyki, do której tańczą Koreanki z Północy. Całe doświadczenie posiłku to nie tylko jedzenie, lecz również spektakl kulturalny – muzyka, taniec i śpiew. W gęstym powietrzu czuć piwo i kimczi, czyli północnokoreański specjał z kapusty.
Mające zezwolenie północnokoreańskiego Ministerstwa Turystyki kucharze i kelnerki serwują oryginalne przysmaki z ich kraju: surową i gotowaną rybę, gulasz z psa, makaron a la Pjongjang oraz kapustę we wszelkich odsłonach. Wszystko, o czym mieszkańcy Korei Północnej mogą tylko pomarzyć. Wiele regionów tego kraju nieustannie cierpi na niedożywienie. Co chwila pojawiają się informacje o groźbie plagi głodu.
Dewizy dla reżimu
- Kulinarne ambasady służą reżimowi przede wszystkim do zdobywania dewiz – mówi profesor Sung-Yoon Lee, ekspert od Korei Północnej na Uniwersytecie Tufts w Bostonie i dodaje: „północnokoreańskie restauracje za granicą są instrumentem polityki państwa, której celem jest przynoszenie jak największych zysków na rzecz reżimowych elit”. – Utworzone w 1974 roku tak zwane Biuro 39 odpowiada za tę działalność, w tym pranie pieniędzy, przemyt, sprzedaż nielegalnych substancji oraz zarządzanie nielegalnym majątkiem Kim Dżong Una w Europie, Chinach i Azji Południowo-Wschodniej – kontynuuje profesor. Restauracje to względnie nowa i dochodowa forma zdobywania dewiz, nawet jeśli północnokoreański personel jest tam zastraszany i żyje w strasznych warunkach.
Personel pod stałym nadzorem
Kucharze i kelnerki restauracji, zanim wyjadą do pracy, są sprawdzani pod kątem lojalności ideologicznej. Po zakończeniu pracy są pod stałym nadzorem. – Jeśli ktoś, korzystając z zarobionych pieniędzy, będzie chciał uciec, jego rodzina w kraju poniesie ciężkie konsekwencje – podkreśla Sung-Yoon Lee.
Obrońcy praw człowieka jak John Sifton z Human Rights Watch w Azji ostro krytykują północnokoreańskie przybytki: „Wiemy, że prawie wszystkie wypadki ograniczenia wolności zatrudnionych w takich restauracjach podpadają pod handel ludźmi”.
Klienci jako źródło informacji
Kolacja z dwoma daniami i napojami kosztuje około 60 dolarów za osobę. W tej restauracji nie ma napiwków, choć płaci się tu pięć razy więcej niż w innych podobnych lokalach. To jednak nie wydaje się przeszkadzać klientom. Profesor dodaje, że kelnerki mają za to dodatkowe zadanie, a mianowicie jak najbardziej zbliżyć się do gości, dyplomatów i biznesmenów, by słuchać, o czym mówią. Tacy klienci to dla reżimu źródło informacji na przykład o polityce Południa. Profesor nie wyklucza, że restauracje są na podsłuchu.
Filie także w Europie
Jakie dochody płyną z kulinarnych ambasad Korei Północnej? Profesor ocenia, że około 10 milionów dolarów rocznie. – Można to porównać do wysokości wpływów Pjongjangu z turystyki. Innymi słowy, restauracje nie są najważniejszym źródłem dewiz dla reżimu, ale są na tyle ważne, by ich nie likwidować, a nawet, by je rozwijać. Nawet na kontynencie europejskim już jest północnokoreańska sieć franczyzowa. W roku 2012 została otwarta pierwsza restauracja „Pjongjang” w Amsterdamie. Kim Dżng-Un podobno planuje kolejną restaurację w Szkocji.
DW / Dagmara Jakubczak