Mniejszość niemiecka poza parlamentem. Koniec pewnej ery
21 października 2023DW: W wyborach parlamentarnych 15 października w Polsce mniejszość niemiecka poniosła dotkliwą porażkę. Po raz pierwszy od 1991 r. nie będzie miała ani w Sejmie, ani w Senacie swojego przedstawiciela. Jest pan doświadczonym parlamentarzystą, zasiadał Pan w ławach poselskich od 2005 r., a w tych wyborach był Pan jedynką na liście mniejszości niemieckiej w Opolu. Co było przyczyną niespodziewanej klęski? Czy był to jednorazowy „wypadek przy pracy", czy raczej przejaw głębszego kryzysu w szeregach mniejszości?
Galla*: Z jednej strony chciałbym uznać ten niekorzystny wynik za wypadek przy pracy i przejść nad nim do porządku dziennego. Nie jesteśmy przecież w historii parlamentu w wolnej Polsce jedynym komitetem wyborczym, który na jedną kadencję wypadł z Sejmu, aby po czterech latach do niego powrócić. Z drugiej strony musimy jednak przeprowadzić głęboką analizę, jak to się mówi w chrześcijaństwie dokonać dobrej spowiedzi, żeby wyciągnąć konkretne wnioski i przezwyciężyć ten kryzys.
Podczas spisu z 2011 r. przynależność do mniejszości niemieckiej zadeklarowało w województwie opolskim blisko 60 tys. osób, w całym kraju ponad 144 tys. Tymczasem lista mniejszości niemieckiej zdobyła w tych wyborach niespełna 26 tys. głosów. To znaczy, że duża część obywateli polskich niemieckiego pochodzenia zagłosowała na inne partie, albo pozostała w dniu wyborów domu.
– Nasze listy uprawnionych do głosowania nie są doskonałe. Wyjazdy do Niemiec spowodowały, że na listach widnieją też „martwe dusze", których od dawna nie ma w kraju. Ale ważniejszym powodem, który miał negatywny wpływ na nasz wynik, było błędne, ale bardzo rozpowszechnione przekonanie, że mniejszość niemiecka ma zagwarantowane miejsce w parlamencie.
W wyborach, które w rzeczywistości były plebiscytem mającym zdecydować o dalszym losie demokracji w Polsce, część naszego elektoratu, czując odpowiedzialność za Polskę i myśląc, że mniejszość niemiecka ma i tak zagwarantowane miejsce w parlamencie, uznała, że należy zagłosować na Koalicję Obywatelską lub na Trzecią Drogę, aby odsunąć obecny rząd od władzy. Nasi kandydaci stali się ofiarami niedoinformowania.
Czy to była świadoma próba wprowadzenia waszych wyborców w błąd?
– To przekonanie, nie mające umocowania prawnego, przyjmowane było przez mniejszość niemiecką za oczywistość. Przez ponad 30 lat od demokratycznego zwrotu w latach 1989/1990 byliśmy obecni w polskim parlamencie. Na początku mieliśmy nawet koło poselskie z siedmioma posłami i swojego senatora. Potem liczba posłów zmniejszyła się do trzech, a potem do dwóch. Od 2007 r. mieliśmy jednego posła. Trudno było przekonać ludzi, że nie mamy gwarancji obecności w parlamencie. Jedynym przywilejem jest zwolnienie z 5-procentowego progu w skali całego kraju, ale dotyczy to wszystkich mniejszości narodowych, a nie tylko Niemców. W okręgu wyborczym musieliśmy walczyć na równych prawach z innymi komitetami wyborczymi. Przy wyjątkowo wysokiej frekwencji, mój wcale nie taki zły wynik (8400 głosów -red.) nie wystarczył do zdobycia mandatu.
Może paradoksalnie, mimo pańskiej porażki, możemy mówić o happy endzie, bo chociaż nie macie swojego posła, to wygrana obozu demokratycznego stwarza szansę na rozwiązanie najpoważniejszego obecnie problemu czyli przywrócenia nauki języka niemieckiego dla mniejszości w wymiarze trzech godzin tygodniowo?
– Nie do końca, bo poseł mniejszości niemieckiej wzmocniłby przecież obóz demokratyczny. Ale rzeczywiście, pomimo naszej przegranej, możemy mówić w pewnym sensie o happy endzie, bo większość naszych wyborców zagłosowała na zjednoczoną demokratyczną opozycję – KO i Trzecią Drogę. Jest duża szansa na przywrócenie w szybkim trybie normalności i na rozwiązanie nurtujących nas problemów.
Napisał Pan na Twitterze, że „kończy się pewna era". Jak należy to rozumieć?
– Faktem jest, że nie ma nas w parlamencie, mamy przerwę. To wielka szkoda, coś się skończyło, ale to nie znaczy, że odejdziemy w niebyt. Mniejszość niemiecka jest w regionie wartością dodaną. Aktywnie pracujemy, jesteśmy współgospodarzem regionu, mamy swoich wójtów, burmistrzów i radnych. To potężna siła mająca wpływ na rozwój regionu. Nawet bez przedstawiciela w parlamencie, będziemy dobrze współpracować z rządzącymi.
Co udało się Panu w dobiegającej końca kadencji?
– Moim głównym zadaniem było przypominanie politykom i opinii publicznej o dyskryminacji mniejszości niemieckiej poprzez ograniczenia liczby godzin nauki języka niemieckiego jako ojczystego z trzech godzin do jednej godziny tygodniowo. Gdyby nie nasze protesty, temat szybko zniknąłby z agendy. Byłem wyrzutem sumienia, które mocno dawało się we znaki ministrowi edukacji Przemysławowi Czarnkowi. Sam się do tego przyznał podczas wizyty w Opolu. Szkoda, że pomimo obietnic, nie cofnął swojej decyzji (o ograniczeniu nauki niemieckiego).
Czy po zmianie władzy, do której dojdzie prawdopodobnie w grudniu, liczy Pan na szybkie przywrócenie nauki niemieckiego wymiarze trzech godzin tygodniowo?
– Tak, jest na to ogromna szansa, tym bardziej, że podejmowałem już działania w tym kierunku w obecnym Sejmie. Przywrócenie godzin wiąże się z przywróceniem środków finansowych. Te partie, które obecnie będą tworzyć rząd, opowiadały się za powrotem do stanu poprzedniego. Po powołaniu nowego ministra edukacji, zwrócimy się do niego z tą sprawą. Obecny rząd zwiększył środki na subwencję oświatową, co oznacza, że istnieje solidna podstawa, żeby szybko podjąć decyzję.
Jak przebiegała kampania w Opolu. Czy była dla was trudna? Na szczeblu centralnym antyniemieckie uprzedzenia stanowiły jeden z głównych filarów kampanii PiS. Czy odczuliście negatywne emocje na własnej skórze?
– Antyniemieckość była bardzo widoczna w działaniach naszych przeciwników. Hejt przeciwko nam wylewa się do dziś. Wpisy „Raus", „Do Niemiec", „Co wy tutaj robicie?", „Wynocha" były na porządku dziennym. Było to dla mnie bardzo bolesne, niespotykane w poprzednich kampaniach. Dla naszych kandydatów było to duże obciążenie psychiczne.
Poseł Janusz Kowalski chwalił się na Twiterze, że to dzięki niemu w Sejmie nie ma ani jednego posła mniejszości. Czy te antyniemieckie nastroje znikną po wyborach, czy pozostawią trwałe ślady w społeczeństwie tego regionu?
– Myślę, że antyniemiecki hejt raczej skonsoliduje mniejszość. Wrogie wobec nas hasła są często sterowane spoza naszej Opolszczyzny. Moim zdaniem szybko wrócimy do normalności. Nasz region jest wielokulturowy, a naszym hasłem jest „dialog".
Co dalej? W kwietniu są wybory samorządowe. Czy odcinacie grubą kreską, to co było i przygotowujecie się do kolejnej kampanii?
– Zanim zamkniemy ten rozdział, przeprowadzimy wnikliwą analizę. Kampania do parlamentu była wstępem do wyborów samorządowych, które są dla nas kluczowe, bo od demokratycznego zwrotu w 1989 r. jesteśmy ważnym współgospodarzem tego regionu. Powinniśmy wzmocnić naszą obecność. To bardzo ambitne zadanie, ale mamy duży potencjał.
* Ryszard Galla jest polskim politykiem i samorządowcem narodowości niemieckiej. W latach 1998 - 2005 zasiadał w sejmiku opolskim, był marszałkiem i wicemarszałkiem województwa.W 2005 r. zdobył po raz pierwszy mandat do Sejmu i sprawował go nieprzerwanie do 2023 r. W parlamencie reprezentował nie tylko mniejszość niemiecką, lecz także inne mniejszości narodowe. Jest wiceprezesem Towarzystwa Społeczno-Kulturalnego Niemców na Śląsku Opolskim.
Chcesz skomentować nasze artykuły? Dołącz do nas na facebooku! >>