Niemiecka szkoła. Fakty i mity o zatrudnianiu Polaków
13 maja 2017Prognozy dotyczące branży były niepokojące na długo przed falą imigracyjną 2015-2016, z którą według danych UNICEF do Niemiec przybyło 350 tysięcy dzieci. Wielu niemieckich nauczycieli jest w wieku przedemerytalnym - informuje raport Konferencji Ministrów Edukacji (KMK), dostępny na portalu branżowym. Deficyt do 2025 r. na wschodzie i zachodzie to odpowiednio 27 i 38 proc. Niemcy postawili na ofensywę i pozyskiwanie kadr z zewnątrz.
Kampania z miernym skutkiem
Tylko w liczącej 2,4 mln mieszkańców Brandenburgii problem z nauczycielami jest gigantyczny. W internecie można znaleźć informatory skierowane bezpośrednio do Polaków. Do obsadzenia jest co najmniej tysiąc etatów rocznie, a od 2020 nawet 2,6 tys., z czego 380 od zaraz, z zarobkami w wys. 2,6 tys. euro brutto i statusem urzędnika. W bazie oczekują 92 podania Polaków. Jednak od września ub.r. zatrudniono jednego polskiego nauczyciela. Franfurckiemu kuratorium udało się w ostatnich lat pozyskać 30 Polaków.
– Mimo dotychczasowych starań w Brandenburgii pracuje ich tylko 71 – przyznaje Antje Grabley, rzeczniczka prasowa tamtejszego Ministerstwa Oświaty.
Dawniej elita, dziś kasta pariasów
Jednak drenaż pedagogiczny w Niemczech należy widzieć w szerszym kontekście. Zdaniem Andrzeja Grodzkiego, kierownika Szkolnego Punktu Konsultacyjnego przy Konsulacie RP w Kolonii, pomysł werbowania Polaków skończy się podobnym fiaskiem, jak nabór do niemieckiej policji. – To mrzonka. Dzisiaj nauczyciele to kasta pariasów – praca jest trudna, stresogenna i nie wiąże się już ze stabilizacją – twierdzi Grodzki. To, że Niemcy wykorzystują tzw.“Verbeamtung” (nadanie statusu i przywilejów urzędniczych) jako wabik, świadczy jego zdaniem o tym, że faktycznie podstawieni są pod ścianą. Popyt na nauczycieli jest tak duży, że w mediach opisywane są przypadki "podkupywania” kadry między krajami związkowymi.
ZOBACZ >> Wakaty w poszczególnych krajach związkowych
Makroekonomia i niekompatybilność systemów
Sprowadzaniu do Niemiec polskich nauczycieli nie sprzyja dobry klimat gospodarczy. Wg danych Federalnego Urzędu Statystycznego obroty handlowe Niemiec z Polską w rekordowym 2016 r. to 101,3 mld euro. W Polsce powstają centra operacji biznesowych, gdzie potrzebni są pracownicy z biegłą znajomością niemieckiego, zarabiający ok. 5,4 tys. zł netto (mediana), a 25 proc. zatrudnionych nawet 9 tys zł. – 2,6 tys. euro, zaznaczmy brutto, to za mało by zaczynać wszystko od zera w Niemczech – twierdzi Grodzki.
Dużym problemem jest też niekompatybilność obu systemów kształcenia. W Niemczech najpierw studiuje się kierunek nauczycielski, a następnie dwa przedmioty wiodące. W Polsce przeciwnie – dziedzinę, potem pedagogiczną “nadbudówkę”. – Zapewniamy możliwość studiowana drugiego przedmiotu już na miejscu – wyjaśnia rzeczniczka. – Wówczas jednak w grę chodzi praca na część etatu i niższa pensja.
Na bezrybiu i rak ryba? Niekoniecznie
– To alternatywa dla szczególnie ambitnych, na początku kariery – mówi Małgorzata Waluch-Kufen, Polka od lat mieszkająca w Nadrednii Północnej-Westfalii, której dyplom studiów lingwistycznych i historycznych w Toruniu nie został w Niemczech nostryfikowany. Pracowała w kilku niemieckich placówkach, na czas określony, jako tzw. personel pomocniczy. – Studiowałam germanistykę, ale na dyplomie mam lingwista, a tego nie przewidują tutejsze standardy – tłumaczy. Jej zdaniem Niemcy zamiast liczyć na świeżą krew, powinni wykorzystać potencjał polskich pedagogów, którzy od lat już są w Niemczech.
– Dla Niemców liczy się przede wszystkim znajomość języka – mówi Anna Rurarz, absolwentka KUL, która pracowała w jednej z drezdeńskich podstawówek. Jej historia potwierdza, że niemiecka oświata jest gotowa na znaczne ustępstwa. – Dostałam pracę w trakcie nostryfikacji dyplomu. Jednak już nawet samo wypełnianie aplikacji online, byłoby skomplikowane także dla niej, przyznaje.
Nadzieja w polskich studentach. Najlepszych studentach
W styczniu 2017, porozumieniu ze szczecińską uczelnią ws. współpracy w kwestii kształcenia kadry nauczycielskiej, sekundował Thomas Drescher – sekretarz stanu w ministerstwie oświaty Brandenburgii, oraz rektor USZ prof. Edward Włodarczyk. – Inicjatywa wyszła ze strony niemieckiej – mówi prorektor ds. kształcenia USZ, dr hab. Jacek Styszyński. – Doszło do wymiany myśli i konsensusu ws. "etapowego wdrażania planu". Nie podpisano żadnych wiążących umów, mimo to m.in. „Berliner Zeitung”, odtrąbił sukces, co zaskoczyło nieco polską stronę. Tymczasem jednym konkretnym ustaleniem była wymiana studentów w ramach istniejącego już programu „Erasmus +”.
– Znajomość niemieckiego wśród naszych studentów kierunków niefilologicznych jest słaba, a to jest podstawa – przyznaje prorektor. Co ciekawe, choć wg raportu Instytutu Goethego w Polsce języka niemieckiego uczy się aż 94 proc. uczniów, bardzo dobrą znajomość niemieckiego deklaruje już tylko 5 proc. dorosłych. Według prorektora jest to największe zagrożenie dla współpracy z niemiecką oświatą.
Do sprawy z pragmatyczną ostrożnością podchodzi Joanna Misiukajtis, kierownik Działu Spraw Międzynarodowych USZ, która nie stawia na szybkie zmiany. – My przede wszystkim trzymamy się wytycznych Ministerstwa Oświaty RP i kształcimy nauczycieli na polski rynek. Moim zadaniem jest umiędzynarodowienie studiów – mówi Misiukajtis, która liczy na spotkania ws. konkretów – na przykład utworzenia listy niemieckich placówek, do których wyśle na praktyki swoich studentów. Statystycznie jest coraz mniej chętnych do zagranicznych staży.
Agnieszka Rycicka