Niemieckie kłopoty z eksportem broni
14 lipca 2012Słynna rzeźba "Non-Violence" przed nowojorską siedzibą ONZ uchodzi także za symbol rozbrojenia, ale w jeszcze większym stopniu ilustruje trudności z rozwiązaniem gordyjskiego węzła handlu bronią.
"Złota zasada" czy złoty biznes?
Od niespełna dwóch tygodniu toczą się obrady konferencji ONZ przygotowującej Traktat o Handlu Bronią. Przedstawiciel Niemiec, Alfred von Wittke, stwierdził, że tym razem powinno udać się opracowanie, jak to ujął, "solidnej, możliwej do realizacji i skutecznej" umowy międzynarodowej w tej spornej materii.
Niemieckie przepisy o handlu bronią uchodzą za wzór do naśladowania. Wraz z innymi państwami UE, Niemcy już w roku 1998 jednostronnie wprowadziły ograniczenia w eksporcie uzbrojenia w oparciu o tzw. "złotą zasadę", która zabrania sprzedaży broni jeśli zachodzi podejrzenie, że będzie wykorzystana do ataków na ludność cywilną i zaogni sytuację w zapalnych regionach świata.
Mimo to Republika Federalna zajmuje jedno z czołowych miejsc na liście największych eksporterów broni. Według ocen SIPRI, czyli Sztokholmskiego Międzynarodowego Instytutu Badań nad Pokojem, Niemcy są w tej chwili na trzecim miejscu za USA i Federacją Rosyjską. Dane SIPRI są jednak często krytykowane jako niezbyt obiektywne.
Według innych danych, pochodzących z roku 2010, aż 70 procent światowego eksportu broni pochodziło z "wiekiej piątki": Chin (35%), USA (30%), Rosji (23%), Francji (8%), i Wielkiej Brytanii (4%). Niemcy miałyby być na szóstym miejscu z tendencją do pięcia się w górę tabeli.
Niezależnie od tego, jak jest naprawdę, faktem pozostaje, że broń "made in Germany" cieszy się na całym świeciem dużym uznaniem z racji jej nowoczesności i jakości. Warto przy tym zaznaczyć, że Niemcy eksportują broń głównie do państw UE i sojuszników z NATO.
Niemieckie przeboje i problemy
Największym wzięciem cieszą się niemieckie czołgi i okręty podwodne. I właśnie z nimi jest największy kłopot. Wprowadzony do służby w Bundeswehrze w 1979 roku niemiecki czołg Leopard 2 służy w wielu armiach świata. Także i w polskiej. Pokazana na targach Eurosatory w Paryżu najnowsza wersja Leoparda - 2A7+ - to marzenie każdego ministra obrony.
Wiadomość o sprzedaży ok. 200 Leopardów 2A7+ dla Arabii Saudyjskiej zbulwersowała w ubiegłym roku niemiecką opinię publiczną, a partia Zielonych skierowała wniosek do Trybunału Konstytucyjnego w Karlsruhe o ujawnienie szczegółów tej transakcji. Rząd kanclerz Merkel uzasadniał swe milczenie w tej sprawie względami bezpieczeństwa narodowego.
Niedawno dziennik Bild am Sonntag poinformował, że Saudyjczycy mogą zakupić znacznie więcej Leopardów, bo od 600 do 800, za ok. 10 mld euro, przy czym kontrakt na dostawę pierwszej partii miałby zostać podpisany przed 20 lipca.
Podczas zakończojej dopiero co wizyty Angeli Merkel w Indonezji, mówiono między innymi o zakupie przez rząd w Dżakarcie stu używanych czołgów Leopard 2 starszych wersji, nadających się jednak do modernizacji. Kanclerz powiedziała, że szczegółowe negocjacje w tej sprawie jeszcze się nie zaczęły, ale niemieckie media twierdzą, że pierwszych 15 czołgów mogłoby zostać dostarczonych już w październiku.
W atmosferze skandalu szeroko dyskutowano w zubiegłym miesiącu w Niemczech o sprzedaży dla Izraela okrętów podwodnych klasy Dolphin. Najnowsze jednostki są wyposażone w ogniwa paliwowe i mogą bezszelestnie poruszać się w zanurzeniu przez tydzień. Ale nie to jest najważniejsze. Izraelscy technicy przystosowali je do wystrzeliwania z wyrzutni torpedowych pocisków manewrujących typu Popeye z głowicą atomową o wadze 200 kg o zasięgu 1500 km.
Obok "Dolphinów" Niemcy mają w ofercie inne, niemniej groźne rarytasy: U-Booty klasy 209, 212 i 214, z których te ostatnie sprzedano, między innymi, Turcji i Korei Południowej. Nawet jeśli Niemcy na serio traktują wspomnianą wyżej "złotą zasadę" w handlu bronią, to Leopardy dla Saudyjczyków i U-Booty dla Izraelczyków dowodzą, że czasem są skłonii robić od niej wyjątki.
Christoph Ricking / Andrzej Pawlak