Polacy u boku US Army. Niezbadane rozdziały zimnej wojny
5 września 2021Do dziś informacje na temat tworzenia polskich oddziałów przy US Army w czasach zimnej wojny są bardzo skąpe. Wiadomo jedynie, że w latach czterdziestych i pięćdziesiątych XX wieku Stany Zjednoczone podjęły trzy odrębne, ale być może powiązane ze sobą próby utworzenia polskich jednostek – potwierdza w rozmowie z DW prof. John Radzilowski, historyk z University of Alaska Southeast.
Pierwszą jednostką był Batalion Służby Specjalnej powołany w 1942 r. Miał być utworzony z polskojęzycznych Amerykanów do operacji specjalnych w okupowanej Europie, a zwłaszcza w Polsce. Rozpoczęto rekrutację, ale jednostka nigdy nie powstała z obawy, aby nie urazić Związku Radzieckiego. Utworzono również podobny, ale mniejszy oddział Norwegów.
Jednak relacje między Amerykanami a polską służbą wywiadowczą – Oddziałem II Sztabu Naczelnego Wodza nawiązano jeszcze podczas II wojny. W 1943 roku podpisana została poufna umowa o dwustronnej współpracy. Z wyszkolonych w Wielkiej Brytanii spadochroniarzy utworzono polską sekcję, która miała się podjąć misji wywiadowczej . W ramach operacji „Eagle” Polacy w 1945 roku zdobywali na terytorium Niemiec informacje nie tylko o charakterze stricte militarnym, ale także gospodarcze. Jak opisali tę akcję Jakub Tyszkiewicz i Agata Tyszkiewicz w książce „ Operacja Eagle” pierwszym zespołem pomyślnie zrzuconym na teren Niemiec był „Sidecar” (noc z 18 na 19 marca 1945 roku), w którego skład wchodził: specjalista Józef Gabor oraz radiotelegrafista Gerhard Nowicki. Była to drużyna, działająca najdłużej za linią wroga, bo aż 37 dni. W kolejnych tygodniach na terenie Niemiec lądowały następne grupy polskich skoczków.
Czas zimnej wojny
Gdy skończyła się II wojna pojawił się kolejny program sił zbrojnych USA i NATO mający na celu szkolenie polskich uchodźców do tajnej służby wojskowej w latach pięćdziesiątych XX wieku. Program był realizowany w Bawarii. Niewiele o tym wiadomo, ale najbardziej znaną osobą z tym związaną jest Rafał Gan-Ganowicz, który później walczył w Jemenie i Kongu z siłami komunistycznymi.
Rafał Gan-Ganowicz swoją przygodę kondotiera rozpoczynał od służby w polskich oddziałach przy armii amerykańskiej w Niemczech i we Francji. Te oddziały „uważano za potencjalną kadrę do odtworzenia Wojska Polskiego na Zachodzie” – potwierdza prof. John Radzilowski.
Tymczasem - jak podawała polska gazeta emigracyjna „ Ostatnie wiadomości”, wydawana w Mannheim przez oficerów polskich oddziałów przy armii amerykańskiej, Amerykanie w latach 1952 -1958 szkolili Polaków w Forcie Bragg. Tam wśród tropikalnych bagien i gór północnej Karoliny przygotowywano do walki żołnierzy, których zadaniem w przewidywanej wojnie byłaby walka wewnątrz linii nieprzyjacielskich.
Grupę zapoczątkował w maju 1952 roku generał Robert Alexis McClure, szef Sekcji Wojny Psychologicznej w Naczelnym Dowództwie Alianckich Sił Ekspedycyjnych, tworząc Centrum Wojny Psychologicznej w Forcie Bragg.
Już 19 czerwca 1952 roku stworzono 10. Grupę Sił Specjalnych (Powietrznodesantową), 10th Special Forces Group (Airborne), której sama nazwa już była dezinformacją sugerującą, że istnieje już dziewięć takich oddziałów. Najpierw grupa liczyła 122 ludzi. Do jednostki napływali kolejni ochotnicy, których poddawano specjalnej selekcji, by wyłonić najlepszych z najlepszych. Pierwszymi żołnierzami jednostki byli weterani II wojny światowej z jednostki United States Army Rangers i żołnierze wojsk powietrznodesantowych. W czerwcu liczyła już 2300 żołnierzy.
„ Zielone berety”
Polscy dziennikarze wojskowi przy armii amerykańskiej w gazecie „ Ostatnie wiadomości” nazywali tę jednostkę „ Korpusem Wyzwolenia”. Od regularnych oddziałów armii amerykańskiej odróżniały ją zielone berety, które oficjalnie pozwolił komandosom nosić prezydent Kennedy dopiero w 1960 roku. Żołnierzom od początku bardzo na tym zależało, ponieważ takich nakryć głowy nie nosiła wówczas żadna amerykańska formacja, natomiast weterani wspominali dobrze czasy współpracy z brytyjskimi komandosami, noszącymi podobne berety. Pentagon jednak sprzeciwiał się temu, jako niezgodne z regulaminem. Jak pisała polska gazeta „ Ostatnie wiadomości” z Mannheim ta „ pierwsza grupa specjalna powołana w 1952 roku składała się z cudzoziemców. Brzmiały słowa komend w języku polskim, rosyjskim, czeskim, niemieckim, ukraińskim. Pierwsi żołnierze w zielonych beretach byli podwójnymi ochotnikami. Najpierw zgłosili się ochotniczo do oddziałów spadochronowych, a po przejściu szkolenia zgłosili się do grupy specjalnej”.
Misja „Korpusu Wyzwolenia”
Żołnierzy szkolono do najtrudniejszych misji bojowych, skoku na tyły nieprzyjaciela i zasilenia partyzantki w walce z komunistycznymi reżimami. Grupa specjalna była wcieleniem koncepcji, w myśl której Stany Zjednoczone pomogą ujarzmionym przez komunizm narodom. Główny wysiłek miał spocząć jednak na krajach za żelazną kurtyną, które liczyły na amerykańską pomoc.
Wśród żołnierzy było wielu uchodźców zza żelaznej kurtyny, doświadczonych przez komunizm, którzy pragnęli wyrównać swe rachunki. Jeden z tych cudzoziemców, tak mówił w 1952 roku w gazecie „Ostatnie wiadomości”: „Zgłosiłem się do tych oddziałów, gdyż jest to najlepsza droga do zniszczenia komunizmu. Stanowimy najsilniejszą broń, silniejszą od broni atomowej, mamy bowiem wspólny język z ludźmi za żelazną kurtyną”.
Armia USA do dziś nie chce ujawnić, ilu w tej jednostce było Polaków. Wiadomo jedynie, że komendy wydawane były także w języku polskim. Grupa specjalna podlegała Ośrodkowi Wojny Psychologicznej, którego dowódcą był płk Edson Raff, spadochroniarz, który wsławił się podczas II wojny światowej we Francji.
Powołaną w 1952 roku jednostkę specjalną szykowano głównie z myślą o spodziewanej wojnie ze Związkiem Sowieckim lub innym krajem komunistycznym. Dopiero później rozpoczęto szkolenie antyterrorystyczne.
Pierwsze zadania
10 listopada 1952 roku część jednostki wysłano do niemieckiego Bad Toelz, a resztę pozostawiono w Fort Bragg i przemianowano na 77th Special Forces Group (od 1960 roku 7th SFG). Grupa, która została w USA skupiła się na dopracowywaniu elementów szkolenia, podczas gdy grupa wysłana do Niemiec zaczęła metody szkolenia sprawdzać w praktyce. Żołnierze przystąpili do infiltrowania granicy, przedostając się na teren NRD, Polski i Czechosłowacji. Jako że były to misje ćwiczebne, prowadzone przy tym w czasie pokoju, ograniczono się do zbierania informacji o przeciwniku i pozorowaniu podejść do celów. Jak wspominali nieżyjący już dziś weterani tych służb, m.in. Andrzej Dalkowski z Monachium, Polacy zatrudnieni w tej jednostce przenosili do Polski pieniądze dla rodzin aresztowanych przez UB niepodległościowych działaczy i np. radiostacje.
– Amerykanie wykorzystali potencjał, który był, a Polacy bardzo chętnie do nich wstępowali. To Polacy byli zalążkiem amerykańskich zielonych beretów i to oni zaczynali szkolenia. To nie byli tylko oni, oczywiście –Franciszek Nowak, emerytowany pracownik US Army w RFN. Zwraca on uwagę na to, że w czasach zimnej wojny, z PRL uciekało wielu ludzi. I to także wśród z nich amerykańskie służby rekrutowały i szkoliły szpiegów, wywiadowców i żołnierzy do zadań specjalnych. – Moim zdaniem to są informacje, które jeszcze są przypuszczalnie dla historyków niedostępne, ale kiedyś być może się dowiemy, kto tworzył te jednostki specjalne armii USA – dodaje Nowak.
Potwierdza to prof. John Radzilowski z University of Alaska Southeast. Jak zaznacza, w kręgach naukowych „krążą pogłoski o innych możliwych pomysłach w latach czterdziestych, pięćdziesiątych i sześćdziesiątych XX wieku na rekrutację Polaków do obrony różnych części Europy przed możliwą inwazją sowiecką, ale żaden uczony nie zbadał jeszcze archiwów w USA ani w Europie, aby uzyskać na ten temat więcej informacji”.