Polskie ofiary muru berlińskiego. Ucieczka do wolności
9 listopada 2024Mur berliński był najbardziej wymownym symbolem zimnej wojny. Licząca ok. 156 kilometrów budowla okalała zachodnią część Berlina i zamieniła ją w trudno dostępną wyspę otoczoną NRD. Mur miał jednak nie tylko oddzielać wrogie sobie systemy polityczne, ale także powstrzymać rosnącą liczbę uciekinierów z NRD na Zachód.
Przez 28 lat istnienia muru berlińskiego (1961-1989), podczas próby przekroczenia granicy w Berlinie lub na jego przedmieściach, zginęło minimum 140 osób. Do tzw. ofiar muru berlińskiego zalicza się zarówno tych, którzy zostali zastrzeleni w pasie granicznym, jak też tych, którzy zginęli podczas ucieczki w tragicznych okolicznościach. Tak jak 25-letni Polak, Franciszek Piesik.
Niejasne okoliczności śmierci
W nocy, 15 października 1967 roku, niespełna 25-letni kapitan żeglugi śródlądowej wypływa z miejscowości Bielinek (woj. zachodniopomorskie) łodzią na Odrę i przedostaje się na drugą stronę rzeki, do Niemieckiej Republiki Demokratycznej. Mimo wszczętych poszukiwań Franciszkowi Piesikowi udaje się dotrzeć w okolice Henningsdorfu położonego na północnych obrzeżach Berlina. Tutaj, wieczorem 17 października, kradnie motorówkę i wyposażony w obcęgi oraz mapę z przebiegiem granicy wypływa na kanał rzeki Haweli. Po drugiej stronie brzegu znajduje się zachodnioberlińska dzielnica Heiligensee – cel jego wyprawy.
Dalszy rozwój wypadków nie jest do końca jasny. Z zamieszczonych w książce „Ofiary śmiertelne muru berlińskiego 1961-1989” fragmentów dokumentów wynika, że Piesika odkryły służby graniczne. Jeden z meldunków opisuje, że Polak wskoczył do wody, pozostawiając swoje rzeczy w łodzi. Według innego dokumentu Piesikowi udało się dopłynąć do cypla oddzielającego rzekę od jeziora Nieder Neuendorfer See. Cypel ten uchodzi za wyjątkowo bagnisty.
Enerdowscy pogranicznicy wychodzą z założenia, że ucieczka się udała. Jednak 28 października po należącej do Berlina Zachodniego stronie akwenu odnalezione zostają zwłoki Polaka. Obdukcja wykazała, że mężczyzna utonął, a jego drogi oddechowe wypełnione były szlamem. Nie stwierdzono śladów działania osób trzecich. Ciało pochowano na cmentarzu Heiligensee w Berlinie Zachodnim. Z czasem grób został zlikwidowany.
Ani żona, ani rodzice Franciszka Piesika nie zostali poinformowani o tym, że ich bliski nie żyje. Przebieg wydarzeń z 1967 roku poznali dopiero kilkadziesiąt lat później, z telewizyjnego reportażu oraz badań archiwalnych Magdaleny Dźwigały – historyczki szczecińskiego oddziału Instytutu Pamięci Narodowej.
40 lat niepewności rodziny
Ponad 40 lat na informację o tym, jak zginął ich krewny, czekała także rodzina Polaka, który w 1974 roku został śmiertelnie postrzelony podczas przekraczania granicy w podzielonym Berlinie. Próba przedostania się na Zachód 38-letniego Czesława Kukuczki, strażaka spod Limanowej, miała wyjątkowo dramatyczny przebieg. Na początku marca 1974 roku porzucił niespodziewanie swoje miejsce pracy i udał się do Berlina Wschodniego.
Do dziś nie wiadomo, co się z nim działo przez kolejne tygodnie, ani w jaki sposób udało mu się dotrzeć do stolicy NRD. 29 marca, w południe, Kukuczka zjawia się w budynku ambasady Polskiej Rzeczpospolitej Ludowej położonej przy ulicy Unter den Linden. Żąda, aby do godziny 15:00 tego samego dnia wydano mu zgodę na wyjazd do Berlina Zachodniego. Jeśli tak się nie stanie, grozi wysadzeniem budynku ambasady przy pomocy bomby, którą rzekomo trzyma w teczce. Wystaje z niej druciana pętla, przypominająca zapalnik.
Ambasada informuje telefonicznie o incydencie Ministerstwo ds. Bezpieczeństwa Państwowego (Stasi). Zapada decyzja o „unieszkodliwieniu” Polaka poza budynkiem placówki dyplomatycznej. W ambasadzie zjawiają się przedstawiciele Stasi i zawożą go na przejście graniczne Friedrichsstraße. Kukuczka jest przekonany, że wszystko idzie po jego myśli: dostaje dokument uprawniający do przekroczenia granicy, a nawet 5 marek „na drogę”. Przechodzi przez wszystkie punkty kontrolne i gdy już kieruje się w stronę tunelu prowadzącego na perony, zostaje postrzelony z bliskiej odległości w plecy. Następnie zostaje przewieziony do szpitala więziennego w Berlinie-Hohenschönhausen, podlegającego Stasi. Około godziny 18:30 umiera na stole operacyjnym. W teczce, którą miał przy sobie, nie było żadnej bomby.
Sprawiedliwość po pół wieku
Urna z prochami Czesława Kukuczki trafia do jego żony i trojga dzieci dopiero pod koniec maja 1974 roku. Rodzina nie wie, co dokładnie stało się z ich bliskim. Pogrzeb odbywa się w wąskim gronie rodzinnym, a Stasi i służba bezpieczeństwa PRL próbują tuszować sprawę. W tym samym czasie, w Berlinie Wschodnim dwunastu funkcjonariuszy Stasi otrzymuje odznaczenia za udział w akcji unieszkodliwienia „terrorysty”.
Sprawa Kukuczki w ostatnim czasie wielokrotnie była opisywana przez DW i inne media za sprawą procesu karnego, który od marca do połowy października br. toczył się przed berlińskim sądem. Na ławie oskarżonych zasiadł 80-letni były funkcjonariusz Stasi, Manfred N. Dopiero w 2016 roku w archiwum odnaleziono dokumenty, dające wskazówki co do tożsamości strzelca. Prokuratura początkowo zakładała zabójstwo, które w niemieckim prawie przedawnia się po 20 latach i umorzyła postępowanie.
Naciski strony polskiej, w tym wydanie Europejskiego Nakazu Aresztowania przez Instytut Pamięci Narodowej, sprawiły, że sprawa została ponownie poddana ocenie. W październiku 2023 roku berlińska prokuratura wniosła akt oskarżenia Manfreda N. o morderstwo. Rok później, 14 października br., mężczyzna został skazany na 10 lat więzienia.
Trudne rozliczenie z przeszłością
Mimo iż skazany złożył apelację, wyrok uchodzi za niemałą sensację. Po raz piewszy w historii funkcjonariusz Stasi został bowiem skazany za morderstwo. Wcześniejsze procesy oficerów enerdowskiej bezpieki zwykle kończyły się wyrokami uniewinniającymi lub w zawieszeniu. Do więzienia trafiło jedynie dwóch z ćwierć miliona pełnoetatowych pracowników bezpieki.
Więcej wyroków zapadło, głównie w latach 90., w sprawie spowodowania śmierci uciekinierów poprzez oddanie strzałów przez pograniczników. W Berlinie odbyło się łącznie 112 procesów przeciwko 246 osobom. Około połowa oskarżonych została uniewinniona. Pozostali w większości otrzymali łagodne wyroki w zawieszeniu. Dr Maria Nooke, pełnomocniczka Brandenburgii ds. rozliczenia skutków komunistycznej dyktatury, wspomina w rozmowie z DW wyrok apelacyjny z początku lat 90., w którym młody wiek strzelców i ich ukształtowanie ideologiczne przez dyktaturę zostały uznane za czynniki łagodzące.
– Stało się to później normą we wszystkich procesach – mówi Maria Nooke. – Z perspektywy czasu okazało się, że podczas tego pierwszego procesu nie zdawano sobie jeszcze sprawy, z rozmiaru tego, co wyrządził reżim NRD.
Wyjątkowo łagodne wyroki zapadały nawet w tak kontrowersyjnych sprawach, jak zastrzelenie w 1965 roku, w pasie granicznym oddzielającym Berlin Wschodni od Zachodniego, dwóch chłopców w wieku 10 i 13 lat. W ich kierunku oddano 40 strzałów. W 1997 roku sąd w Berlinie skazał odpowiedzialnego za to pogranicznika na karę 20 miesięcy pozbawienia wolności w zawieszeniu.
Zniszczone dowody
Postawienie sprawców przed sądem jest często także trudne z powodu braku dowodów. Około 15 000 worków ze zniszczonymi aktami Stasi wciąż czeka w archiwum na rekonstrukcję. Sprawa Czesława Kukuczki pokazała, jak cenne dowody mogą się w nich znajdować. Tylko dzięki rekonstrukcji jednego z dokumentów, Manfred N. mógł stanąć przed sądem. – Trudno jest udowodnić przestępstwa, jeśli nie ma się dowodów – wyjaśnia Maria Nooke.
– Tak jest na przykład w przypadku podejrzenia, że Stasi podczas swoich czynności rozpoznawczych wykorzystywała promieniowanie, które najwyraźniej powodowało raka. Jest kilku dysydentów, którzy zachorowali później na ten sam lub podobny rodzaj raka krwi i zmarli z tego powodu – mówi pełnomocniczka. – Ale jeśli nie można znaleźć na to żadnych dowodów, nie można podjąć kroków prawnych przeciwko odpowiedzialnym osobom. Trzeba też powiedzieć, że tajne służby, takie jak Stasi, dokumentowały na papierze zadziwiająco dużo, ale jednak nie wszystko.
Lista ofiar muru berlińskiego zawiera obecnie 140 nazwisk. Podczas pracy nad projektem badawczym przywracającym zmarłym pamięć pojawiło się jednak kolejne 28 nazwisk, co do których dotąd nie odnaleziono akt. W ostatnich latach dotarto do czterech następnych nazwisk, które przypadkowo pojawiły się w wyniku kwerendy dotyczącej innych osób. Wcześniej nie figurowały na żadnej z list zawierających nazwiska możliwych ofiar. Tak było również w przypadku Czesława Kukuczki, na którego sprawę historycy natrafili dopiero w 2015 roku. Dlatego naukowcy zakładają, że ostateczna liczba ofiar muru berlińskiego nie jest zamknięta.