Prasa o decyzji Soedera: „Musi żyć z tym ryzykiem”
4 września 2023„Frankfurter Allgemeine Zeitung” zauważa: „Aiwanger przeprosił jednak za swoje zachowanie w przeszłości i obecnie oraz wielokrotnie zapewnił, że ta ulotka nie odzwierciedla jego postawy, ani wtedy, ani teraz. (...) Ale nie przeszkadza to wcale krytykom Aiwangera (aby nie powiedzieć – ludziom polującym na niego) w dalszym drążeniu jego przeszłości. Soeder, który nie wystawił swojemu partnerowi koalicyjnemu świadectwa moralności, ale chce kontynuować z nim współpracę po naganach i upomnieniach, musi teraz jakoś żyć z tym ryzykiem. (...) Za pięć tygodni dowiemy się, jak Bawarczycy oceniają tę aferę i jak radzą sobie z nią partie i ich czołowi działacze. Do tego czasu można oczywiście jeszcze wiele napisać i powiedzieć. Choć Soeder w swoim oświadczeniu zaprezentował się jako osoba stojąca ponad tą aferą, do dnia wyborów raczej nie będzie spał spokojnie”.
„Muenchner Merkur” zaznacza: „Nawet w Bawarii politykę uprawia się nie tylko w namiocie piwnym, w którym tak wygodnie można krytykować różne sprawy. Odpowiedzialne podejście do Holokaustu nie ma z tym nic wspólnego. Nie mieści się też w kategorii ‘przecież można i tak się wyrazić’. (...) Usprawiedliwienia Huberta Aiwangera nadal nie wydają się zbyt wiarygodne. Dlatego decyzja o utrzymaniu go na stanowisku niesie ze sobą również zagrożenie dla Markusa Soedera. Na krótką metę może on zaoszczędzić sobie wielu kłopotów w regionach wiejskich. Ale dla wszystkich jego ambicji związanych z kanclerstwem, ostatni tydzień był katastrofalny. Monachium leży daleko od namiotów piwnych na wsi. Ale Soeder nie może liczyć na zrozumienie w pozostałych częściach Niemiec. Zwłaszcza jeśli nadal będzie rządził z Aiwangerem”.
„Berliner Morgenpost” analizuje: „Soeder pozostawia Aiwangera na urzędzie, również z uwagi na własne korzyści. Ale ta jego decyzja jest również słuszna w kontaktach z populistami. Ponieważ niezależnie od tego, czy Aiwanger jest jeszcze demokratą, czy już radykałem, musi to teraz sam udowodnić. Niektóre oskarżenia wysuwane przeciwko niemu były przesadzone. I pomogły Aiwangerowi dostrzec wycelowaną w niego ‘kampanię’. Jego sytuację poprawiło także sięgnięcie przez jego krytyków po ‘maczugę nazizmu’ jako argument. Soeder nie grał w tę grę. Radykalizowanie się jest procesem. Tego, czy dana osoba jest ekstremistą, nie można odczytać na jednostronicowej ulotce. Metoda Aiwangera opiera się na prowokacji przeciwko demokratycznie wybranym ludziom, przeciwko ‘elicie’, przeciwko rzekomo skorumpowanym potężnym osobistościom. Aiwanger nie może uciec od dyskusji na jego temat. Patrzy mu się na ręce i będzie musiał się nadal tłumaczyć. To znacznie mądrzejszy sposób postępowania niż wyrzucenie go, napiętnowanie i zdyskredytowanie”.
„Stuttgarter Zeitung” pisze: „Główny argument Soedera dotyczący wykazanej przez Aiwangera skruchy jest raczej wątpliwy. Aiwanger sformułował ‘szczere przeprosiny’, w których pozostaje całkowicie niejasne, za co dokładnie miał przepraszać. I udało mu się odwrócić sytuację praktycznie tym jednym posunięciem w najlepszym duchu Trumpa, fantazjując o ‘polowaniu na czarownice’, czyli na niego. Ta naprawdę bezczelna próba zbicia kapitału politycznego na tej aferze jest również częścią instrumentarium sprytnego Markusa Soedera. Podczas swojej niedzielnej konferencji prasowej wykorzystał incydent związany z antysemityzmem, aby zwrócić uwagę na kampanię wyborczą do bawarskiego landtagu. Wykluczył koalicję z partią Zielonych i odwołał się do strategii obronnej husytów na rzecz zachowania swoistej koalicji obywatelskiej, do której wciąż zalicza ugrupowanie polityczne Aiwangera. Jest coś bardzo przygnębiającego w fakcie, że zarówno Aiwanger, jak i Soeder w swojej retoryce wykorzystują ten odrażający incydent, aby w tani sposób zdobyć kolejne punkty w walce o większość głosów”.
Zdaniem „Frankfurter Rundschau”: „Soeder i Aiwanger chcą nadal wspólnie rządzić w Monachium; mieście, w którym słowo ulotka ma zupełnie inne znaczenie niż gdzieś indziej. Sophie i Hans Scholl zostali zamordowani przez nazistów 80 lat temu, ponieważ chcieli wstrząsnąć ludnością za pomocą ulotek i ujawnić, że setki tysięcy Żydów zostały bestialsko zamordowane. W tamtych czasach mówienie prawdy wymagało ogromnej odwagi. To przerażające, gdy Aiwanger i jego ludzie udają, że tak jest do dziś i znajdują wystarczająco dużo ludzi, którzy chcą na nich głosować właśnie z tego powodu”.
„Rhein-Zeitung” z Koblencji podsumowuje krytycznie: „W ostatecznym rachunku ta afera ma katastrofalne skutki dla kultury politycznej w Niemczech. Już wcześniej nie była ona w najlepszym stanie. Mamy minister spraw zagranicznych z luźnym podejściem do faktów ze swojej biografii. Mamy kanclerza, która cierpi na ciężką amnezję, jeśli chodzi o aferę podatkową cum-ex. Mamy byłą menedżerkę banku Goldman Sachs, która mieszka w Szwajcarii ze względów podatkowych i która jako liderka jednej z partii odnosi coraz większe sukcesy jako obrończyni interesów osób rzekomo zmarginalizowanych. A co to ma wspólnego z Aiwangerem? Zbliżamy się do stanu, w którym wszystko staje się nieistotne i nic nie pociąga za sobą żadnych konsekwencji. Dlatego, że w debacie publicznej zawsze pojawi się coś rzekomo relatywizującego. Wiemy coraz więcej i jako społeczność radzimy sobie z tym coraz gorzej. Rezygnacja Aiwangera ze stanowiska nie powstrzymałaby tego rozwoju. Ale powód do jeszcze większej troski o to, co nas wciąż trzyma razem, musi być teraz bardziej odczuwalny. Zwłaszcza jeśli słucha się Huberta Aiwangera. Skrucha brzmi bowiem inaczej”.
Chcesz skomentować ten artykuł? Zrób to na Facebooku! >>