Przed greckim referendum: podzieleni Grecy
2 lipca 2015Nastroje przed niedzielnym referendum stały się w ostatnich dniach bardziej gorące. Dyskusja jednak nie jest nowa. Dotyczy stosunku Greków do Unii Europejskiej. Jeśli przyjrzeć się wcześniejszym sondażom, Grecy należeli od chwili przystąpienia ówczesnej WE w 1981 roku do zdeklarowanych zwolenników integracji europejskiej. Nie tylko dlatego, że z Brukseli otrzymywali obfite subwencje. Wspólnotę Europejską postrzegali i cenili bowiem jako gwaranta stabilności w dość niespokojnym regionie. Lecz w dobie kryzysu także w Grecji coraz głośniej rozbrzmiewają głosy zwolenników izolacji i eurosceptyków.
Ponad 20 tys. osób manifestowało w poniedziałek (29.06.15) przed budynkiem greckiego parlamentu na rzecz „nie” w referendum. W opinii uczestników demonstracji „nie” oznaczałoby sprzeciwienie się „narzuconej z zewnątrz polityce oszczędnościowej” – a nie ustosunkowanie się do członkostwa Grecji w Unii Europejskiej.
Dwa dni później znów spontanicznie demonstrowano przeciwko cięciom budżetowym, lecz nie tak liczebnie jak pierwotnie. Grupa zwolenników „nie” miała dotychczas przewagę. Aktualne sondaże wskazują jednak już teraz na wyścig łeb w łeb zwolenników i przeciwników przyjęcia warunków pomocy finansowej z oferty kredytodawców.
Spiros Koreas mówi, że to właśnie jeszcze bardziej motywuje go do udziału w demonstracjach. – Musimy nasze życie wziąć w swoje ręce i zatrzymać ten proces zubożenia. Dlatego będziemy głosować w niedzielę na „nie” – mówi pięćdziesięciolatek w rozmowie z DW.
Zapytany, czy obawia się, że rozpisane referendum i gorąca debata o przyszłość Grecji w Unii Europejskiej podzieli społeczeństwo, Koreas nie daje się zwieść. – Wolność jest niczym innym jak doświadczeniem pokonywania strachu. Kto się boi, ten żyje jak niewolnik – odpowiada rezolutnie.
Przypadkowe podobieństwa z przeszłości?
Spór między zwolennikami głosowania w referendum na „nie“ lub „tak“ jest niezwykle emocjonalny. Protestujący przytaczają przy argumenty nie tylko odnoszące się do przyszłości. Wielu z nich wskazuje dumnie na własną przeszłość - na walkę pokoleń przodków o zaprowadzenie silnej demokracji w kraju, w którym szalały wojny i kryzysy.
Sonia, która jest zwolenniczką głosowania w referendum na „nie” opowiada, jak w lipcu 1965 roku na skutek interwencji Pałacu (król Konstanty II. przyp. red.) ustąpił rząd wybrany w demokratycznych wyborach, co stało się początkiem wielkiego kryzysu państwowego. – Wtedy wyszliśmy na ulice, aby bronić demokracji w naszym kraju. Nigdy nie przychodziło nam do głowy, że w lipcu 2015 roku, akurat UE, która bardzo lubi być postrzegana jako kolebka demokracji, podobnie obcesowo zechce interweniować.
Coraz częściej na ulicach Aten rozmawia się o dramatycznych wydarzeniach z lipca 1965 roku, coraz częściej porównuje obecną sytuację z wydarzeniami z przeszłości. Wtedy młody król Konstanty II noszący tytuł króla Hellenów, popadł w konflikt o kontrolę nad armią z premierem Giorgosem Papandreou, który ustąpił ze stanowiska podobno dlatego, żeby uniknąć komunistycznych protestów. Po tym nastąpiły walki uliczne, permanentny kryzys polityczny, nieustannie zmieniające się rządy i przewrót „czarnych pułkowników” w roku 1967. Nastały czasy junty, które były cezurą w dziejach greckiej demokracji. Te jedne z najczarniejszych kart greckiej historii stworzyły podwaliny do mitu dynastii Papandreou, która do dzisiaj wpływa na kształt życia politycznego w Grecji.
Czy lewicowy premier Aleksis Cipras chce nawiązać do tych tradycji, aby znaleźć się na kartach greckiej historii nawet za cenę niedobrowolnego oddania władzy?
„Domagamy się spraw oczywistych”
Wygląda na to, że Grecy, którzy zamierzają głosować w referendum na „tak“ i w ub. wtorek przybyli tłumnie przed budynek parlamentu, myślą w zupełnie innych kategoriach. – Już nie pamiętam, kiedy brałam udział w protestach, dlatego tym razem postanowiłam tutaj przyjść – mówi Wassiliki. Grecka prawniczka nie wyobraża sobie, że mogłaby zagłosować inaczej niż na rzecz Europy. – Przecież tu chodzi o nic innego, jak o przyszłość naszego kraju – ostrzega matka dwojga dzieci. Wassiliki udało się osiągnąć, jak mówi, skromny dobrobyt. Swoje dzieci wychowuje liberalnie, w kilku językach i w duchu proeuropejskim. Dla jej pokolenia Europa bez granic jest czymś zupełnie oczywistym – i pod żadnym pozorem nie zamierza z tego rezygnować. – To niepojęte, że trzeba demonstrować i walczyć o coś, co jest tak oczywiste – mówi oburzona czterdziestoczterolatka.
Grecy, którzy w referendum zamierzają zagłosować na „tak” myślą o referendum jak o wyborach, które wytyczą kierunek europejskiej przyszłości Grecji. Dla zwolenników „nie” wynik referendum będzie jedynie odpowiedzią na najnowsze propozycje oszczędnościowe kredytodawców.
Spór o interpretację znaczenia referendum trwa, a premier Aleksis Cipras chce mieć na jej przebieg decydujący wpływ. Kto zagłosuje na „tak”, bierze na siebie winę za kontynuację polityki oszczędnościowej, ostrzegał w środę (01.07.15) w wystąpieniu telewizyjnym.
To niesłychane, uważa pisarz Christos Chomenidis. – Jeszcze nigdy nie zdarzyło się, żeby premier obarczał winą wyborcę za to, że nie podziela jego poglądów – oburzył się Chomenidis w wystąpieniu na greckim kanale Antenna.
Janis Papadimitriou (Ateny) / Barbara Cöllen