Rok po dramacie Bergamo: bohaterowie są zmęczeni
18 marca 2021Zdjęcia z Bergamo wstrząsnęły Włochami i całym światem. Rok temu 18 marca w nocy przez miasto przejechały wojskowe ciężarówki z trumnami, udając się do krematoriów w innych miastach. Wirus wyniszczał mieszkańców malowniczego miasteczka w Lombardii tak szybko, że jego własne krematorium było całkowicie przeciążone.
- Jednego z tych marcowych dni miałem w kościele ułożonych 76 trumien. Straszna chwila, która ciąży jak kamień na piersi - wspomina proboszcz Don Marco Carminati z kościoła św. Józefa w Seriate na przedmieściach Bergamo. Jego kościół, wraz z dwoma innymi budynkami, został zamieniony w prowizoryczne kostnice.
Co trzy dni przychodzili żołnierze w białych kombinezonach ochronnych i ładowali drewniane trumny na ciężarówki. Gdy wyjeżdżały, za każdym razem dzwoniły kościelne dzwony.
Pożegnanie bez bliskich
- Wraz z innym księdzem postawiłem na każdej trumnie świecę i położyłem kwiat, pobłogosławiłem je i odmówiłem modlitwę. Krewni nie mogli być obecni. Rodziny nawet nie wiedziały, że ich zmarły jest tu z nami. Niektórzy z nich dowiedzieli się o tym i poprosili mnie o przesłanie im zdjęcia z mojego telefonu komórkowego – mówi proboszcz Carminati.
Ten horror trwał przez trzy tygodnie. Potem liczba ofiar śmiertelnych w Bergamo znów spadła. W tych pierwszych tragicznych tygodniach pandemii w regionie zmarło w sumie 4,5 tys. osób.
Jedziemy dalej samochodem do „monumentalnego cmentarza" w Bergamo. W cieniu wysokiego jak dom portalu wejściowego, otwartego w 1904 roku, spoczywa wiele ofiar z marca zeszłego roku. Ojciec Carminati stracił w pandemii dwóch siostrzeńców, 34 i 36 lat, oraz kuzyna (69 lat). - Oczywiście, dla duchownego takie wydarzenie jest zawsze sprawdzianem jego wiary. Ale przyczyna nie leży w Bogu, lecz w nas, w naszym stylu życia, w naszych wyborach. Zapomnieliśmy, że nie jesteśmy nieśmiertelni. Przypomniało nam się, że nie jesteśmy wieczni - podkreśla.
„Straszny bałagan"
Niektóre z ofiar złożone w Carminati przywieziono ze szpitala im. Papieża Jana XXIII, wiodącej i największej kliniki w Bergamo z około 1000 łóżek. Rok temu wszystkie łóżka były tu zajęte. Utworzono szpital polowy. Zespoły medyczne przyleciały z Rosji i Kuby.
- To był straszny bałagan - wspomina doktor Sergio Angeretti. - Na początku nie mieliśmy pojęcia, z czym mamy do czynienia. Z każdym dniem przybywało pacjentów. Było z nimi coraz gorzej. Umierali. Wydawało nam się, że jesteśmy w stanie wojny.
Sergio Angeretti, jego koledzy, pielęgniarki i opiekunowie sami musieli decydować, którego pacjenta można uratować, a dla którego jest już za późno.
Pacjenci byli początkowo odsyłani z gabinetów lekarskich do domów opieki. Tworzyły się ogniska zakażenia. Wielu z 40 000 widzów na meczu Ligi Mistrzów Atalanta Bergamo w Mediolanie pod koniec lutego zaraziło się od siebie nawzajem i rozniosło wirusa po całym regionie.
Zmęczeni bohaterowie
- Nie jesteśmy bohaterami, ale zrobiliśmy to, co mogliśmy i musieliśmy zrobić - mówi skromnie doktor Angeretti. Niemniej jednak jest dumny, kiedy mówi nam, że prezydent Sergio Mattarella i papież napisali do niego. W kwietniu został nawet zaproszony na audiencję u Ojca Świętego.
Dziś ma na swoim oddziale neurologicznym pacjentów, którzy cierpią z powodu długotrwałych skutków zakażenia wirusem COVID-19. Ich systemy nerwowe zostały zaatakowane. Cierpią na zaburzenia ruchowe i traumatyczne przeżycia. Pandemia nauczyła Sergio Angerettiego, jak lepiej przygotować się na kolejną pandemię, na przykład poprzez lepszą organizację pracy w szpitalu. - Jesteśmy wyczerpani, ale wciąż gotowi - mówi z uśmiechem.
Zbiorowa trauma
Na początku marca Włochy przekroczyły próg 100 tys. ofiar śmiertelnych koronawirusa. Psychoterapeuta Luca Giacci nie ma wątpliwości, że Bergamo i całe włoskie społeczeństwo jeszcze przez długi czas będzie zmagać się z następstwami pandemii. - To jest zbiorowa trauma. Nie dotyczy to tylko pojedynczych osób - mówi Luca Giacci. Obrazy konwoju ciężarówek z trumnami mogły wywołać taką traumę.
- Wiele osób nie ma już odwagi wyjść na ulicę, boi się lub nie ma żadnych kontaktów, chociaż nigdy nikogo nie straciło - relacjonuje psychoterapeuta ze swojej praktyki w Nembro, niedaleko Bergamo.
Stara się konfrontować pacjentów z ich wspomnieniami i przekształcać smutek w coś, co sprawi, że ludzie będą mogli patrzeć w przyszłość. - Pamięć nie jest wymazywana, ale jest inaczej postrzegana. Ważna jest dobra pamięć o zmarłym. Łzy zawsze płyną, ale już nie łzy bólu, ale łzy współczucia – wyjaśnia.