To był przełom. Nowy początek. Prawdziwe święto - 17 czerwca 1991 roku premier Jan Krzysztof Bielecki i kanclerz Niemiec Helmut Kohl złożyli swoje podpisy pod Traktatem o dobrym sąsiedztwie i przyjaznej współpracy.
Ten traktat był nie tylko kamieniem milowym na drodze pojednania obu narodów po traumie wywołanej przez Niemcy wojny i komunistycznej dyktatury w Polsce i NRD. Był to też kamień milowy w historii Europy, analogiczny do Traktatu Elizejskiego podpisanego w 1963 roku między Niemcami w Francją. Tak, to był dokument świadczący o odwadze i wizji – zjednoczone Niemcy zapewniły wyzwoloną dopiero co z okowów komunizmu Polskę o poparciu jej aspiracji do powrotu do struktur Zachodu. Tym samym przezwyciężone zostały symbolicznie konsekwencje paktu Ribbentrop-Mołotow i pojałtańskiego porządku. Od tego momentu Polska, przy poparciu Niemiec, miała zająć miejsce wśród zachodnich demokracji.
30 lat później rysuje się ambiwalentny obraz. Tak, Polska została członkiem Unii Europejskiej. Tak, posiada swoje stałe miejsce przy europejskim stole. Tak, Polska doświadczyła ogromnego skoku cywilizacyjnego. Niemcy przyczynili się do tego w dużym stopniu. I dobrze na tym zarobili - Polska jest dziś jednym z najważniejszych partnerów handlowych Niemiec na świecie.
Od prymusa do dziecka specjalnej troski
Z drugiej strony od czasu przejęcia władzy przez Zjednoczoną Prawicę Bruksela, Paryż i Berlin spoglądają na Polskę z niepokojem. Toczące się postępowania przeciwnaruszeniowe wystawiają polskiej demokracji pod rządami PiS złe świadectwo. Krytyczne wobec rządu media znajdują się pod presją. Z dawnego prymusa Polska stała się dzieckiem specjalnej troski. Czy polski rząd naprawdę przyznaje się do europejskich wartości takich jak praworządność czy wolność prasy? Czy widzi w Unii Europejskiej jedynie wspólny rynek i bankomat? Te pytania są bardziej niż uzasadnione.
Pomimo tego wizyta Franka-Waltera Steinmeiera z okazji jubileuszu podpisania polsko-niemieckiego Traktatu jest właściwym sygnałem, nawet jeśli niemiecki prezydent musiał nasłuchać się krytycznych pytań i uwag gospodarzy. Niektóre, jak kontrowersyjny gazociąg Nord Stream 2, który słusznie wywołuje protest Warszawy, dotyczą teraźniejszości. Inne ciągle jeszcze historii: Polska chce, by planowane miejsce pamięci ku czci polskich ofiar wojny w Berlinie powstało najpóźniej w 2024 roku. Warszawa domaga się restytucji dzieł kultury zrabowanych w okupowanej Polsce przez Niemców. Abstrahując od tego, że są to słuszne postulaty – dla niemieckiego prezydenta, któremu Ustawa Zasadnicza RFN przyznaje praktycznie tylko funkcję reprezentacyjną, to trudny teren.
Warszawa stała się ostatnio asertywna i pozbawiona kompleksów. Nie ma w tym niż złego, różnice powinny być nazywane po imieniu. Być może to także jest późny efekt Traktatu z 1991 roku – Polacy i Niemcy lepiej się poznali i rozmawiają jak równy z równym. Gospodarz Steinmeiera, prezydent Andrzej Duda, nie robił z tego tajemnicy. Spotkanie z prezydentem Niemiec „nie było cukierkowe”. Pomimo różnic obie strony chcą pogłębiać relacje. Przynajmniej tyle.