Przesunięcie sił w UE
8 stycznia 2013Słynący z ciętego języka Przewodniczący Parlamentu Europejskiego, Martin Schulz, porównał na szczycie UE w październiku 2011 aktualną politykę szefów państw i rządów krajów członkowskich Unii do „Kongresu Wiedeńskiego“. W początkach XIX w. kilka mocarstw europejskich w tajnych negocjacjach podzieliło między siebie terytorium Europy. Demokracja stała się obcym pojęciem. Tyle Schulz.
W Unii Europejskiej kluczowe decyzje w sprawie prawa wspólnotowego podejmuje właściwie Rada UE - reprezentacja państw członkowskich, razem z PE - reprezentacją obywateli. Propozycje aktów prawnych przygotowuje Komisja Europejska, która też kontroluje wykonanie prawa wspólnotowego przez poszczególne państwa.
Tyle teorii z zapisu Traktatu lizbońskiego, ostatniego dokumentu wprowadzającego zmiany i uzupełnienia do pierwotnego prawa Wspólnot Europejskich, definiującego zasady prawne i zasady funkcjonowania UE.
Zobacz: Traktat lizboński – interaktywna galeria>>
Lecz już na samym początku kryzysu zadłużenia wiosną 2010, przyjęty system zawiódł. Aby ratować Grecję przed bankructwem, szefowie rządów i głowy państw członkowskich ad hoc uchwalili utworzenie zarejestrowanego w Luksemburgu tymczasowego funduszu ratunkowego strefy euro (EFSF) i zawarli między sobą międzynarodowe umowy. Wytłumaczenie tych działań brzmi przekonująco: naglący czas i sytuacja na rynkach finansowych. Instytucje unijne, jak wskazywano, nie potrafią dostatecznie szybko reagować.
Zobacz: Zmiana układu sił w walce z kryzysem>>
Zagrożona demokracja na poziomie unijnym?
Parlamentowi Europejskiemu i parlamentom krajowym zostały tylko dwie możliwości zareagowania na uchwalony w czasie nocnych obrad fundusz ratunkowy: albo przyjąć go tylko do wiadomości albo zaaprobować po fakcie. Punktem kulminacyjnym takiego rozwoju wydarzeń było podpisanie paktu fiskalnego. Ta nowa umowa międzynarodowa została zawarta tylko między 25 z ogółem 27 państw członkowskich Unii. Nie udało się uzyskać na nią zgody na szczeblu UE. Ale także Angela Merkel, która z francuskim prezydentem Nicolasem Sarkozym przeforsowała tę umowę poza przyjętymi procedurami prawa unijnego, przyznała, że jest to tylko „drugie z najlepszych do przyjęcia rozwiązań“.
Zobacz: Pierwsze wnioski przeciwko ESM >>
W czasie kryzysu widać wyraźnie, że także w polityce europejskiej znajduje zastosowanie stara zasada „kto płaci, dyktuje warunki“. A że tylko zamożne państwa członkowskie UE stać na wspieranie krajów najbardziej dotkniętych kryzysem, Rada Europejska stała się głównym gremium zarządzającym kryzysem. Komisji Europejskiej wolno tylko prowadzić statystyki i sporządzać sprawozdania, uskarżał się kilka miesięcy temu szef Komisji Jose Barosso. Parlamentowi Europejskiemu wolno było współdecydować tylko na temat zaostrzenia dyscypliny finansów publicznych, tzw. sześciopaku. Kluczowe decyzje są podejmowane bez udziału eurodeputowanych.
Więcej demokracji niekoniecznie jednak przyczyniłoby się do poprawy skuteczności polityki unijnej, ostrzegał na łamach tygodnika Der Spiegel berliński politolog, prof. Herfried Mückler: "Kto obecnie domaga się demokratyzacji, ten igra z ogniem, który może strawić całą Europę". Prof. Münkler wskazuje między innymi na brak w UE jednolitego społeczeństwa, jednolitej polityki. Zbyt głęboki jest brak zaufania ludzi do UE, co objawia się niską frekwencją w wyborach do PE. – Mimo licznych błędów i niezręczności to właśnie elity utrzymują razem kontynent. A wiec zamiast myśleć o demokratyzacji, powinniśmy się raczej zastanowić, jak usprawnić potencjał elit, uważa politolog.
Merkel przewodzi, bo płaci
Niemcy i Francja zawsze były motorem działania Wspólnoty. W czasie kryzysu stało się jasne, że to Niemcy jako najzamożniejsze państwo UE wyznaczają kierunek działania. Przejęcie przewodniej roli nie było, jak zapewnia Angela Merkel, jej celem. Państwa dotknięte kryzysem zarzucają niemieckiej kanclerz zbytnią opieszałość w zapobieganiu recesji. Mniejsze państwa członkowskie obawiają się, że potężne Niemcy w zbyt szybkim tempie przeforsują swoje koncepcje zmian w UE.
Minister obrony RFN Thomas de Maizière już w lutym 2012 na konferencji bezpieczeństwa w Monachium ostrzegał przed stawianiem Niemcom zbyt wielkich wymagań: "Ci, którzy mówią o funkcji Niemiec jako lidera, myślą często tylko o pieniądzach". Trudno wytłumaczyć niemieckiemu podatnikowi zasadność takich oczekiwań. Jak długo temat kryzysu będzie dominować nad innymi sprawami, tak długo rządy narodowe, z niemieckim na czele, będą tworzyć centrum decyzyjne w Europie. Niemcy nie z własnej woli są „jakby hegemonem“ w słabnącej Europie, napisał brytyjski historyk Timothy Garton Ash. Zobacz: Siła Niemiec nie jest nieograniczona>>
Europejski Bank Centralny – centrum władzy
Do kogo mam zadzwonić, jeśli chcę porozmawiać z Europą? To pytanie zadał niegdyś sekretarz stanu USA Henry Kissinger. Dzisiaj można by odpowiedzieć: do Frankfurtu, do Europejskiego Banku Centralnego. Bo tam uprawia się europejską politykę. We Frankfurcie, nie w Brukseli.
Decyzją o nieograniczonym skupie obligacji nękanych kryzysem państw strefy euro, EBC zerwał ze swoją dotychczasową zasadą, według której jest on odpowiedzialny jedynie za utrzymanie stabilności europejskiej waluty. To już przeszłość. EBC zalewa prywatne banki tanimi kredytami, staje się źródłem finansowania państw, wskazuje komentator DW Henrik Böhme. Lecz w czasie kryzysu krytyka postępowania EBC jest wstrzemięźliwa. Niezadowolonych jest jedynie kilku niemieckich strażników stabilnego euro. Obecny szef EBC nie bardzo się tym przejmuje. Mario Draghi wie, że tylko jego bank jest w stanie krótkoterminowo złagodzić skutki kryzysu i zapewnić ciągłość funkcjonowania systemów bankowych.