Sąd nad Polską za odmowę przyjęcia uchodźców
15 maja 2019Trybunał Sprawiedliwości UE w Luksemburgu rozpoznawał dziś skargę Komisji Europejskiej na Polskę, Węgry i Czechy w związku z sabotowaniem relokacji uchodźców. Chodzi o obowiązkowy rozdzielnik uzgodniony przez państwa UE jesienią 2015 r. i przewidujący podział do 120 tys. uchodźców docierających przez morze do wybrzeży Grecji i Włoch do 26 września 2017 r. (podział kolejnych 40 tys. przyjęto na zasadzie dobrowolnej). Relokację przegłosowano przy sprzeciwie Czech, Rumunii, Słowacji i Węgier. Rząd Ewy Kopacz po długim ociąganiu poparł rozdzielnik (z grupą ok. 7 tys. uchodźców dla Polski), a po zmianie władzy w Polsce rząd Beaty Szydło najpierw formalnie zaproponował 100 wolnych miejsc, ale tłumaczył, że nie znaleziono ludzi nadających się do przyjęcia w Polsce bez narażania na szwank bezpieczeństwa kraju. Potem ogłosił, że nie przyjmie nikogo.
Polska i Węgry nie przyjęły nikogo, a Czechy tylko na samym początku relokacji przyjęły 12 osób. Komisja Europejska zaskarżyła te trzy kraje w grudniu 2017 r., ale spór ma obecnie charakter głównie symboliczny. Chodzi o sam fakt potwierdzenia przez TSUE złamania unijnego prawa, czyli rozporządzenia Rady UE o relokacji. Jeśli Polska, Węgry i Czechy przegrają sprawę w Luksemburgu, to i tak nie będzie można ich zmusić do przyjęcia kogokolwiek w ramach – już nieobowiązującego – rozdzielnika (teoretycznie są do wyobrażenie żądania odszkodowawcze ze strony dawnych kandydatów do relokacji). Zresztą przedstawiciele tych trzech krajów podnosili dziś kwestię przeterminowania sporu.
– Skarga dotyczy stanu z sierpnia 2017 r., kiedy te kraje nie odpowiedziały w terminie na wezwania Komisji Europejskiej, by zgłosiły wolne miejsca dla uchodźców z rozdzielnika. I chodzi nam o potwierdzenie przez TSUE, że te trzy kraje uchybiały wówczas swym obowiązkom państw członkowskich Unii. A obowiązki krajów UE muszą być respektowane, bo praworządność jest fundamentalną zasadą Unii – tłumaczyła dziś Zuzana Maluszkova w imieniu Komisji Europejskiej.
TSUE potwierdził już w 2017 r., że – zaskarżony wówczas przez Słowację i Węgry - rozdzielnik jest zgodny z prawem unijnym. Dzisiaj główna linia Polski polegała na bronieniu bardzo dużej autonomii krajów UE w sprawie stosowania tych przepisów Unii (przykładowo o rozdzielniku uchodźców), które dotyczą kwestii bezpieczeństwa. Bogusław Majczyna w imieniu polskiego rządu przywoływał zapisy traktatowe, że „bezpieczeństwo narodowe pozostaje w zakresie wyłącznej odpowiedzialności” krajów Unii (art. 4 Traktatu o UE), a współdziałanie w m.in. co do migracji nie może uderzać w obowiązek „utrzymania [swego] porządku publicznego i ochrony bezpieczeństwa wewnętrznego” (art. 72 Traktatu o Funkcjonowaniu UE).
Bezpieczeństwo kontra relokacja
– A zatem obowiązek Polski co do relokacji ustał w momencie, gdy okazało się, że przeszkodą jest ochrona polskiego bezpieczeństwa wewnętrznego i ochrony porządku publicznego – powiedział Majczyna. Przekonywał, że gdy Polska początkowo zgłosiła wolne miejsca dla ludzi z relokacji, to okazało się, że nie można zweryfikować ich tożsamości. – Nie dało się sprawdzić, czy ich syryjskie dokumenty nie są sfałszowane. W Syrii skradziono wiele blankietów paszportowych, które trafiły w ręce grup kryminalnych – powiedział Majczyna. Jednak przedstawiciele Komisji Europejskiej przekonywali, że klauzule bezpieczeństwa należy stosować tylko w naprawdę uzasadnionych wypadkach. Tymczasem polski rząd – jak przypomniano dziś w TSUE – wykorzystał zamachy terrorystyczne w Brukseli, by wytłumaczyć pełną odmowę udziału w relokacji.
Z kolei Miklosz Feher w imieniu Węgier oskarżał Komisję Europejską o szukanie kozłów ofiarnych w postaci Węgier, Polski i Czech, choć inne kraje Unii przyjęły znacznie mniej uchodźców niż wynikałby z ustaleń rozdzielnika, a zatem – jak przekonywał Feher – też powinny być ścigane za łamanie rozporządzenia relokacyjnego.
Istotnie, w sumie rozdzielono tylko ok. 33 tys. uchodźców w ramach relokacji. Tyle, że to po prostu potrzeby relokacyjne Unii okazały się znacznie mniejsze od oczekiwanych w 2015 r. Rozdzielnik początkowo bardzo szwankował, bo Włosi i Grecy nie radzili sobie z obsługą administracyjną – pobieraniem odcisków palców, potwierdzaniem tożsamości, prześwietlaniem kandydatów do relokacji. Ale potem przeforsowana przez kanclerz Angelę Merkel umowa UE z Turcją z marca 2016 r. radykalnie zmniejszyła ruch na szlaku bałkańskim – z Turcji do Grecji przez Morze Egejskie, a potem lądem na północ Europy, a w zasadzie głównie do Niemiec. Obecnie stanowcza większość Afrykańczyków przeprawiających się z wybrzeży Libii do Włoch to migranci ekonomiczni. Nie kwalifikują się zatem do relokacji, bo jej wstępnym kryterium jest „ewidentna potrzeba ochrony międzynarodowej”.
Co z Schengen?
W rachunku dokonywanym z perspektywy kilku lat zyski humanitarne są – w ocenie dyplomatów z wielu krajów UE – znacznie mniejsze od politycznych strat, czyli zwiększenia ksenofobii m.in. w Polsce i na Węgrzech, pogłębienia politycznych podziałów między starymi i młodszymi krajami Unii, a także od bolesnego obnażenia granic europejskiej solidarności. Polityczna trauma po relokacji z 2015 r. sprawia, że projekt stałego rozdzielnika uchodźców skrojonego pod przyszłe kryzysy uchodźcze trafił do zamrażalnika. A choć francuski prezydent Emmanuel Macron straszy ograniczeniem strefy Schengen do krajów gotowych na solidarność azylową, to w Brukseli dominuje przekonanie, że – przynajmniej teraz i do kolejnego dużego przesilenia imigracyjnego – stanowczo nie zanosi się na wypchanie ze strefy ruchy bez kontroli granicznych za brak relokacji.
Rzeczniczka generalna TSUE Eleanor Sharpston ogłosi 29 lipca swą opinię o skardze na Polskę, Czechy i Węgry, a wyroku można się spodziewać jesienią.