Ukraina: Jak wojna zmienia życie
10 marca 2022Inna Sowsun działa bez ustanku. Siedzi przy laptopie w swoim domu w pobliżu Kijowa i rozmawia z dziennikarzami. Rozmawia z nimi, gdy rosyjskie oddziały posuwają się stale w stronę stolicy Ukrainy; gdy trwają zacięte walki o Irpin, leżący niedaleko Kijowa; gdy na Kijów bez ustanku spadają pociski artyleryjskie i bomby. Czasem, jak opowiada, rozmawia także wtedy, gdy słyszy syreny ogłaszające alarm powietrzny.
Rozmawianie jest jej misją
Ta ukraińska polityk od rana do wieczora udziela wywiadów. Mówi biegle po angielsku, studiowała w Szwecji i mieszkała przez jakiś czas w USA. Teraz wyjaśnia zachodnim mediom, o co chodzi w wojnie Rosji z Ukrainą. I prosi usilnie o pomoc. – Dotychczasowe sankcje są daleko niewystarczające – mówi.
– Domagamy się wprowadzenia całkowitego embarga na handel z Rosją. Sankcji, które sparaliżują rosyjską gospodarkę i które sprawia, że Rosja nie będzie miała żadnych pieniędzy na zakupienie broni – podkreśla. Ma na myśli ogłoszenie bojkotu na kupowanie od Rosji ropy naftowej, gazu ziemnego i węgla kamiennego.
Inna Sowsun zasiada w ukraińskim parlamencie z ramienia liberalnej i proeuropejskiej partii Głos. W wywiadzie w aplikacji Zoom dla DW wygląda na zmęczoną. W ciągu dwóch ubiegłych tygodni ani razu nie spała dłużej niż trzy godziny. W tej chwili mieszka u przyjaciół, którzy mają dobre połączenie internetowe i własną piwnicę, której nie ma w swoim mieszkaniu w Kijowie. Nie wie, ile razy musiała szukać w niej schronienia. Przestała już liczyć. Co kilka godzin ogłaszany jest alarm powietrzny.
We wtorek (08.03.2022), trzynasty dzień wojny, DW udało się uzyskać z nią połączenie. Od początku rosyjskiej agresji na Ukrainę Inna Sowsun nie widziała swojego 9-letniego syna, którego wywiozła na wszelki wypadek z Kijowa do ojca na zachodzie kraju, gdzie w tej chwili jest bezpieczniej. Dla niej opuszczenie Kijowa nie wchodzi w rachubę. Tu jest jej miejsce. W zasadzie także dla jej syna, który daje jej siłę do walki o przyszłość Ukrainy. Gdy po rozstaniu po raz pierwszy rozmawiała z nim przez telefon, spytał ją: „Mamo, kiedy znowu się zobaczymy?”. Wtedy po prostu się rozpłakała, nie mogła w ogóle mówić.
Charków: ucieczka i powrót
Wiktor najbardziej martwi się teraz o środkową z jego trzech córek. Ta 12-letnia dziewczynka jest chwilami sparaliżowana strachem. Jej starsza siostra, przynajmniej na zewnątrz, sprawia wrażenie, że zachowuje spokój. Najmłodsza, licząca dopiero sześć lat, jeszcze w pełni nie rozumie tego, co się wokół niej dzieje.
Od początku marca DW pozostaje w kontakcie z Wiktorem. Codziennie wysyła krótkie wiadomości na WhatsAppie. Zawsze wtedy, gdy odważą się wyjść na strych albo na podwórko, gdzie jest zasięg. Jego rodzina mieszka razem z psem i dwoma kotami we własnym domu w Charkowie, drugim co do wielkości mieście na Ukrainie, obleganym przez siły rosyjskie. Wiktor jest fachowcem w zakresie IT.
Pierwszego marca o ósmej rano rosyjska rakieta zniszczyła budynek regionalnych władz na Placu Wolności, w samym sercu miasta. Niecałe 10 minut później nastąpiła druga eksplozja. Wiktor i jego rodzina mogli to wszystko słyszeć i odczuć, bo ich dom znajduje się tylko cztery kilometry od miejsca, w które uderzyły rakiety.
W najbliższym otoczeniu jego domu jest względnie spokojnie, jak napisał w dzień po tym ataku. Ale to tylko zapis z wydarzeń, które w każdej chwili mogą ulec zmianie. Wiktor stale się waha, czy ma wyjechać z miasta, czy raczej w nim pozostać. Gdy informował o tym DW, miał wrażenie, że w jego piwnicy jest bezpieczniej niż na zewnątrz. Razem z żoną starają się zapewnić dzieciom przynajmniej namiastkę normalnego życia namiastkę normalnego życia. Nawet w piwnicy dzieci zawsze mają przy sobie książki i mogą grać w gry na smartfonie, tablecie i laptopie. Jak mówi, „staramy się także, żeby miały jakieś słodycze, które odwracają ich uwagę”.
Stałe ataki rakietowe jednak robią swoje. W poniedziałek Wiktor zdecydował, że wyjedzie z rodziną z miasta. Stali się uchodźcami we własnym kraju i wyjechali autobusem do odległej o niespełna 150 kilometrów Połtawy. Razem spędzili tam jednak tylko jedną noc. Następnego dnia rano wsiadł do pociągu i powrócił do Charkowa, żeby wstąpić do jednej z organizacji dobrowolnych pomocników.
Wiktor boleśnie odczuł rozstanie z żoną i trzema córkami. Ma jednak nadzieję, że wkrótce znowu się zobaczą. Na razie Wiktor chce zadbać o dostarczanie wody i żywności dla ludzi w Charkowie, którzy sami nie mogą o to zadbać. Chce także pomóc w usuwaniu gruzów. Czy się boi? Nie, odpowiada krótko i zdecydowanie.
Ucieczka w Karpaty
Charków opuścił także Jurij. Razem z żoną i 17-letnią córką. Jak opowiada, przez kilka dni byli w drodze własnym samochodem. Ich dom w Charkowie jeszcze stoi, ale w jego pobliżu wiele budynków zostało zniszczonych. Także sąsiedni, trafiony tuż po ich wyjeździe.
Celem ich ucieczki jest mała miejscowość w Karpatach, gdzie pracodawca Jurija wynajął dla nich pokój w hotelu. „Dotarliśmy na miejsce. Tutaj nie spadają żadne bomby” – napisał 7 marca.
Po raz pierwszy od początku wojny przespał spokojnie całą noc. – Mieliśmy szczęście, że udało nam się wyjechać z Charkowa i że mój pracodawca opłacił nam hotel na dwa tygodnie – opowiada. A co dalej? Właściciel hotelu, w którym Jurij zatrzymał się z rodziną, złożył mu wspaniałomyślną ofertę. Zaproponował, żeby zamieszkali w jego prywatnym domu w pobliskiej wsi i to za darmo! – Oczywiście, zgodziliśmy się na to – mówi Jurij.
Najchętniej powróciłby jak najszybciej do Charkowa. Czy będzie to możliwe, to się dopiero okaże. Jurij nie wyobraża sobie wyjazdu z Ukrainy. – To moja ojczyzna, którą kocham – stwierdza.
W istocie rzeczy Jurij nie może w tej chwili wyjechać z kraju. Jako mężczyzna w wieku poborowym podlega mobilizacji i może w każdej chwili zostać powołany do wojska, żeby bronić Ukrainy. Jurij nie może się pogodzić z tym, że jego rodzinne miasto powoli obraca się w gruzy. Mimo to nie może też zrozumieć, dlaczego tak wielu Ukraińców jest rozczarowanych i złych na zdecydowany sprzeciw państw NATO wobec propozycji, wysuwanej także stale przez prezydenta Zełenskiego, by ogłosić zakaz lotów nad Ukrainą.
– Wiem, że to nie jest wasza wojna, a każdy rząd musi najpierw zatroszczyć się o swoich obywateli – mówi. Jurij odczuwa poparcie dla Ukrainy, płynące z całego świata. – Zwyciężymy, dokonamy tego o własnych siłach – zapewnia.
Rozczarowanie postawą Zachodu
„Jeszcze się trzymamy” – pisze z Charkowa na WhatsAppie Wiktor. W odróżnieniu od Jurija Wiktor jest głęboko rozczarowany postawą Zachodu, który, jego zdaniem, pozostawił Ukrainę samą sobie. – Niezdolność NATO do utworzenia strefy zakazanej dla samolotów rosyjskich, albo przynajmniej dostarczenia Ukrainie nowoczesnych środków obrony przeciwlotniczej, doprowadza mnie do wściekłości – mówi.
Także Inna Sowsun zajmuje w tej sprawie zdecydowane stanowisko. – W 1994 roku Ukraina oddała swoją broń atomową, bo Zachód zapewnił, że udzieli nam gwarancji bezpieczeństwa. Ale teraz wszystko, co słyszymy z jego strony, to pokrętne wyjaśnienia, dlaczego nie jest to możliwe. Tymczasem Rosjanie w dalszym ciągu zrzucają bomby na nasze głowy – mówi.
Obserwatorzy są zgodni, że w nadchodzących dniach Rosjanie przystąpią do ataku na Kijów. – Potrzebujemy przynajmniej myśliwców – twierdzi Sowsun. – Potrzebujemy ich, żeby zbombardować rosyjskie oddziały i zapobiec w ten sposób okrążeniu przez nie Kijowa – podkreśla.
Stale to powtarza. Tylko przy pomocy z zagranicy Kijów będzie mógł się obronić i tylko tak uda się zapobiec śmierci wielu cywilów. – Rosjanie chcą powtórzyć w Kijowie to, co już zrobili w Irpinie. Mają rozkaz strzelania do cywilów i na pewno tak uczynią – przewiduje. Strona rosyjska temu zaprzecza i twierdzi, że atakowane są tylko obiekty wojskowe. Nie brakuje jednak dowodów na atakowanie przez wojska rosyjskie osiedli mieszkaniowych i szpitali. WHO zamieściła na swojej stronie internetowej listę uszkodzonych klinik i szpitali. Są na niej także szpitale w Charkowie i Kijowie, gdzie jeszcze dwa tygodnie temu Wiktor, Jurij oraz Inna prowadzili normalne, pokojowe życie.