Wybory pod znakiem kryzysu migracyjnego [KOMENTARZ DW]
12 marca 2016Rzadko zdarza się, żeby wybory do landtagów przykuwały tyle uwagi i miały tak duże znaczenie dla polityki na szczeblu federacji, jak niedzielne głosowanie w Badenii-Wirtembergii, Nadrenii-Palatynacie i w Saksonii-Anhalt. Co więcej, na ich wynik wyczekuje się w napięciu także za granicą. Czy Angela Merkel i jej CDU zostaną ukarane za politykę otwartych drzwi wobec uchodźców i migrantów zapoczątkowaną pół roku temu? A jeśli tak, to kto na tym skorzysta najbardziej? Czy w Niemczech pojawi się nowa, silna partia wrogo nastawiona do migrantów i UE? Co to może oznaczać dla stabilności rządu federalnego? Czy w powyborczy poniedziałek Angela Merkel nadal będzie siedziała mocno w siodle?
Napięcie jest tak duże, ponieważ nikt nie może przewidzieć jak tym razem zachowają się głosujący. W żadnym z trzech wymienionych wyżej krajów związkowych żadna partia nie jest zdecydowanym faworytem. Odnosi się to zarówno do rządzącej w Berlinie koalicji chadecko-socjaldemokratycznej, jak i partii opozycyjnych. Wszystko jest możliwe. Mogą powstać nowe konstelacje władzy. Dawne preferencje wyborcze przestały obowiązywać. Niemiecki elektorat jest w ruchu i stał się nieprzewidywalny. To prawdziwe novum.
AfD - partia kryzysu migracyjnego
Jedną z przyczyn takiego stanu rzeczy jest Alternatywa dla Niemiec (AfD). Jeszcze do połowy ubiegłego roku była ona zajęta wewnętrznymi sporami ideologicznymi i walką frakcyjną. Ale właśnie wtedy kanclerz Merkel zainicjowała politykę otwartych drzwi wobec uchodźców i migrantów i AfD, która ją najoostrzej potępiła, zaczęła błyskawicznie zyskiwać na znaczeniu i popularności. Stała się "partią kryzysu migracyjnego". Cóż z tego, że brakuje je wiarygodnych rozwiązań różnych problemów trapiących Niemcy, jeśli w oczach niezadowolonych z polityki rządu wyborców stała się "alternatywą" w tym sensie, że głosując na nią 13 marca można "ukarać" obecną elitę władzy. Z takim zamiarem do urn chce udać się ok.10 procent głosujących w skali całych Niemiec, a w nowych krajach związkowych podobno aż 20 procent. A może jeszcze więcej? Nikt tego nie wie na pewno. Wyborcy głosujący na partie protestu nie podają na ogół w sondażach swych prawdziwych preferencji i mogą zgotować niejedną niespodziankę.
Nie jest to jednak wcale jedyny powód, dla którego tym razem przedwyborcze prognozy oparte są na wróżeniu z fusów. Odsetek tych, którzy w czwartek 10 marca nie wiedzieli, czy pójdą do urn, a jeśli tak, to na kogo oddadzą swój głos, wynosił - uwaga - ponad jedną trzecią uprawnionych do głosowania. W tej sytuacji naprawdę wszystko jest możliwe.
W rezultacie nie wiadomo, komu to wszystko wyjdzie na dobre? Kanclerz Merkel, której tuż przed tymi wyborymi udało się poważnie obniżyć liczbę migrantów napływających do Niemiec, ale która sama narzeka na sposób, w jaki to się stało na szczycie UE-Turcja ws. migrantów? Może tak, a może nie. Czy większość Niemców cieszy się z zamknięcia szlaku bałkańskiego, czy - przeciwnie - martwi się losem uchodźców, którzy beznadziejnie utknęli w Idomeni? Czy różni, ważni politycy z CDU, którzy ostro postawili się w ubiegłych tygodniach swojej partyjnej szefowej, zostaną za ten "bunt" ukarani, czy może nagrodzeni? I jak wypadnie w tych wyborach sama CDU? Czy wyborcy się od niej odwrócą, bo jej kurs pod rządami Angeli Merkel stał się nagle niemożliwy do przewidzenia?
Wszystko, ale to wszystko, jest możliwe
Możliwe jest, że w Badenii-Wirtembergii i w Nadrenii-Palatynacie, gdzie CDU tradycyjnie jest najsilniejszą partią, tym razem poniesie ona klęskę, co byłoby dla niej prawdziwą katastrofą. Ale, paradoksalnie, równie prawdopodobne jest to, że w obu tych krajach związkowych CDU wygra wybory. Mało tego: jej kandydat może także zostać premierem w Saksonii-Anhalt.
W istocie rzeczy w tej chwili pewne wydaje się tylko to:
1. Im niższa będzie frekwencja wyborcza, tym lepszy wynik może uzyskać AfD, bo zagłosują na nią ci, którzy w ten sposób zamierzają ukarać partie politycznego establishmentu. Inni, też obrażeni na "swoją" partię, którzy zdecydują się zostać w domu, de facto oddadzą głos na korzyść partii protestu, takich jak AfD.
2. Sama zaś AfD, nawet gdyby zdobyła aż 25 procent głosów, od poniedziałku 14 marca wciąż nie będzie miała wpływu na bieg niemieckiej polityki, ponieważ w pojedynkę nie przejmie steru władzy w Berlinie, a nikt nie chce wejść z nią w koalicję. Z czego można się tylko cieszyć.
3. Angela Merkel także pod koniec przyszłego tygodnia w dalszym ciągu będzie kanclerzem. Nawet gdyby jej CDU doznała wyjątkowo bolesnej porażki wyborczej, to ani w szeregach tej partii, ani w łonie obecnego rządu, wobec Merkel nie ma żadnej alternatywy jako szefowej partii i rządu. A jeśli wschodząca gwiazda CDU Julia Klöckner nie wygra w Nadrenii-Palatynacie, to "krótka kołdra" kadrowa chadeków będzie jeszcze bardziej widoczna.
Mając to wszystko na uwadze, możemy nastawić się na naprawdę pasjonujący wieczór wyborczy w niedzielę 13 marca.
Felix Steiner / Andrzej Pawlak