Cudzoziemcy w RFN o nowych migrantach „będą mieli łatwiej”
4 kwietnia 2016Kiedy Fatah Qayumie mówi o nowych migrantach, przypominają mu się własne doświadczenia. Jak twierdzi, przy jego integracji bardzo pomocne było to, że procedura azylowa zakończyła się szybko. Tuż po tym mógł chodzić na kurs niemieckiego i pracować.
- Praca jest niesłychanie ważna - podkreśla Qayumie. Nie podoba mu się, kiedy państwo utrzymuje ludzi, bo to ich rozleniwia.
Fatah Qayumie uciekł z Afganistanu przed prawie 30 laty. Zdecydował się na emigrację razem z żoną i dzieckiem, sześciomiesięczną córeczką. W Niemczech rodzina już po pół roku otrzymała azyl i Qayumie zaczął pracować - najpierw jako sprzątacz, potem jako taksówkarz i przy sortowaniu listów na poczcie, dopóki nie założył własnej firmy. Dziś ma 51 lat, pięcioro dzieci i własny dom w jednej z nowych dzielnic Giessen. Pracuje w branży "Facility Management", czyli sprzątania i zatrudnia w swojej firmie 70 osób. Osiągnął więc dużo więcej, niż politycy i naukowcy badający rynek pracy kiedykolwiek by się spodziewali po imigrantach. Ale dlaczego migranci nie mieliby zajść tak daleko? – pyta Afgańczyk.
Za dużo naraz
Zdaniem Qayumiego obecny problem Niemiec polega na tym, że zbyt dużo migrantów przybyło naraz. Odpowiedzialność za to ponosi, jego zdaniem, także kanclerz Merkel. Jej hasło „Damy radę” spowodowało, że teraz przybywają do Europy także ci, których z ich kraju w rzeczywistości wcale nie wygnała wojna. Ma tu na myśli emigrantów z biedy z Bałkanów i uchodźców z Pakistanu i Afganistanu. Podczas gdy politycy debatują nad tym, czy Afganistan uznać za bezpieczny kraj pochodzenia, czy nie, Qayumie ma jasne zdanie w tej sprawie.
- Nie ma żadnych innych powodów oprócz ekonomicznych, by opuszczać Afganistan - podkreślał w rozmowie z Deutsche Welle.
W Niemczech jest jednym z niewielu muzułmanów, którzy krytykują politykę migracyjną Angeli Merkel . Większość z nich nie pozwala mówić ani jednego złego słowa o „naszej kanclerz” i aż brak im słów pochwały.
Wszyscy damy radę
Jej powiedzenie „Damy radę” wzięło sobie do serca wielu muzułmanów. Trafnie ujmuje to młoda kobieta, będąca córką tureckiego gastarbeitera z Frankfurtu.
- Uważam, że także ja mogę i powinnam mieć mój własny wkład w tym „mikrokosmosie”, aby kiedyś, po wielu latach móc powiedzieć, że także ja byłam częścią tego społecznego wyzwania, uczestniczyłam w nim i coś udało mi się zrobić.
Owo „Damy radę” kanclerz Merkel zdaje się więc motywować do działania i niesienia pomocy innym. W Niemczech wiele muzułmańskich gmin angażuje się w pomoc migrantom. Ich zaangażowanie opiera się w całości na pracy wolontariuszy, bez jakiegokolwiek urzędowego wsparcia.
Organizacje islamskie działające w Niemczech, w ostatnich miesiącach wciąż na to wskazywały, reagując na krytykę, jakoby zbyt mało przykładały się do rozwiązania problemu migrantów. Gminy przy meczetach, obojętnie czy zrzeszone w organizacjach czy nie, borykają się z brakiem wyszkolonego personelu i brakiem środków. Inaczej niż chrześcijańskie organizacje charytatywne, nie otrzymują one żadnych państwowych dotacji.
Czy nowi nadszarpną wizerunek?
Ahmed Araychi jest członkiem zarządu jednej z organizacji, do której należą przede wszystkim muzułmanie z Maroka. Bardzo zależy mu na tym, żeby opowiedzieć o zaangażowaniu jego gminy w pomoc uchodźcom.
- Kiedy w Niemczech zacznie się źle dziać, dotknie to także nas, muzułmanów. Mamy więc obowiązek przyczyniać się do tego, żeby nasz kraj uporał się z problemami - wyjaśnia Araychi.
Uważa, że w Niemczech narzeka się na bardzo wysokim poziomie. - Wszyscy musimy być gotowi, by z czegoś zrezygnować, żeby pomóc ludziom w biedzie. Niemcy są silne gospodarczo, jest tu dość pracy dla wszystkich i dobrobyt – wylicza.
Czy „nowi” są bardzo religijni?
Tylko nieliczni muzułmanie obawiają się gospodarczych problemów i niepewnej przyszłości. Niektórzy boją się jednak wzrostu islamofobii. Niektóre muzułmańskie kobiety noszące chusty odnoszą wrażenie, że w ubiegłych miesiącach otoczenie odnosi się do nich z większym sceptycyzmem i wrogością.
Niektórzy muzułmanie martwią się, że przez napływ nowych migrantów ich wizerunek jako grupy wyznaniowej dozna uszczerbku. Jak się szacuje, około 80 proc. napływających migrantów jest wyznawcami islamu. Nie ma jednak żadnych dokładnych informacji o tym, jak bardzo religijni są ci ludzie. Eksperci przypuszczają, że część z tych, którzy uciekają ze swojej ojczyzny ze względu na terror islamistów, ma raczej dość sceptyczne podejście do islamu i że nie są bardzo religijni.
Jest już infrastruktura
- Przez wszystkie ostatnie lata tak bardzo walczyliśmy o uznanie - podkreśla Ayşe Eroğul. Teraz ta 28-letnia studentka obawia się regresu w społecznej i politycznej integracji muzułmanów, ponieważ nowi przybysze nie znają jeszcze zwyczajów nowego kraju i będą się źle zachowywać. Takich obaw nie ma natomiast Selma Öztürk-Pınar, która przyszła na świat przed 37 laty w rodzinie tureckich gastarbeiterów w Hanowerze.
- Problemy z uznaniem i szacunkiem mieliśmy już wcześniej - podkreśla Öztürk-Pınar.
- Absurdem jest, kiedy zasiedziali migranci i muzułmanie zaczynają odczuwać strach przed wyobcowaniem ze względu na nowych migrantów - tłumaczy prawniczka, której wyznanie można poznać po tradycyjnej islamskiej chuście.
Empatia wobec uchodźców
Öztürk-Pınar uważa, że do nowych migrantów trzeba podchodzić z empatią. - Są to ztraumatyzowani ludzie, którzy często czują się bezbronni i bezsilni w zupełnie nowym, obcym miejscu, którzy cierpią z powodu utraty ojczyzny i swojskiego otoczenia i którym potrzebne jest wsparcie - zaznacza.
Przyznaje jednak, że w odróżnieniu od pokolenia jej rodziców, ci nowi przybysze mają łatwiej. Ich integracja w społeczeństwie może przebiec szybciej i lepiej, ponieważ są tu już pewne infrastruktury, jak gminy muzułmańskie i wiele organizacji samopomocowych, zajmujących się sprawami muzułmanów.
Inni z kolei ufają w niemiecką politykę i pomoc oferowaną migrantom przez instytucje.
- Migranci są tu dobrze zaopatrzeni i dobrze traktowani - podkreśla Mersudin Cehadarevic, 42-latek, który w 1989 przybył do Niemiec z Bośni w ramach łączenia rodzin. Tymczasem sam już założył rodzinę, jest dealerem samochodów i społecznie angażuje się jako przewodniczący związku wyznaniowego muzułmanów we Frankfurcie.
Na początku także w jego gminie wiele mówiło się o migrantach - opowiada Cehadarevic. - Zbieraliśmy nawet pieniądze - mówi i dodaje, że teraz migranci już przestali być najważniejszym tematem w jego meczecie. Pomimo, że już tak aktywnie nie działa na rzecz uchodźców, temat ten bardzo go zajmuje. Szkoda mu wszystkich ludzi, którzy żyją w strachu przed nalotami bombowymi i muszą drżeć o swoje życie.
Jest co prawda wyznawcą islamu, ale mimo tego nie potrafi już połapać w tym, w jakich regionach i państwach toczy się wojna, gdzie żyją muzułmanie.
Dlaczego walczą ze sobą sunnici i szyici, Turcy i Kurdowie? – pyta.
- To są idioci z wyschniętymi mózgami, którzy twierdzą że są muzułmanami i zabijają ludzi - odpowiada sam sobie. Wszystkie te wojny przerastają pojęcie tego ojca czworga dzieci. Pociechę znajduje w modlitwie, kiedy powtarza słowa: „Dobry Boże, pomóż ludziom odzyskać rozum, żeby żyli razem w pokoju”.
Canan Topçu / Małgorzata Matzke